A więc zaczęły się tak wyczekiwane prerie. Wyczekiwane, bo na preriach jest płasko a my nieźle dostaliśmy w kość podczas jazdy przez obszary skaliste, gdzie było: góra - dół, góra - dół. Ale gehenna się wreszcie skończyła 😀.
Zaraz za granicą prowincji znajduje się punkt kontroli dla ciężarówek. Tutaj sprawdzają, czy nie została przekroczona dopuszczalna ładowność pojazdu. Korzystam z okazji i pytam urzędnika czy... mogę zważyć swój sprzęt 😀. Uzyskuję zgodę i wjeżdżam na platformę z wagą. Stawiam rower, schodzę z wagi i patrzę na tablicę. Na elektronicznym wyświetlaczu wyskakuje liczba 70...
Pan przez megafon uprzejmie informuje, że wynik jest w kg i pyta, czy wyświetlić w funtach, na co grzecznie odpowiadam, że ta informacja jest aż nadto wystarczająca 😱.
Pan przez megafon uprzejmie informuje, że wynik jest w kg i pyta, czy wyświetlić w funtach, na co grzecznie odpowiadam, że ta informacja jest aż nadto wystarczająca 😱.
Ruszamy. To teren parku prowincjonalnego Whiteshell i zarazem jedno z najpiękniejszych miejsc na terenie Manitoby. Przydrożna tablica informuje, by w przypadku spotkania z niedźwiedziem zachowywać się rozsądnie i stosownie do sytuacji.
Pierwszy nocleg zaplanowaliśmy niedaleko od granicy, za niewielką wioską Falcon Lake, gdzie wg mapy ma być miejsce na piknik. I jest. Uroczo położone nad brzegiem jeziora, wyposażone w ruszta do grillowania i śmietniki anty-misiowe. Czego więcej potrzeba na biwak? Rozbijamy namiot, wypakowujemy bambetle do spania i zabezpieczamy rowery. I nagle spotyka nas zonk 😗. Nie idźcie tą drogą, o nie... Pojawia się umundurowany patrol w postaci dwóch młodych osób obojga płci - straż ochrony parku czy zasobów naturalnych. Grzecznie acz stanowczo przekazują nam, że tutaj nie możemy nocować. I przekonują, że to dla naszego dobra, gdyż ta okolica nie jest nocą patrolowana. Pertraktacje na nic się zdają. Wręczają nam mapkę, wskazują pole namiotowe (płatne) w wiosce Falcon Lake, którą wcześniej minęliśmy i odjeżdżają. Jesteśmy nieźle wqrwieni, bo zaczyna już zapadać ciemność i pakowanie tego, co przed chwilą rozpakowaliśmy wcale nam się nie uśmiecha. Niemniej trzeba się stąd zawinąć, bo wyglądali na zdeterminowanych i z pewnością wrócą, by sprawdzić, czy się zastosowaliśmy.
Prawda 😃 jest taka, że zastosowaliśmy się ale jedynie połowicznie. Opuściliśmy miejsce piknikowe ale do pola namiotowego nie dotarliśmy. Jakiś kilometr po nawrotce widzimy w lesie światło. Zjeżdżamy z drogi, wjeżdżamy w las i docieramy do mariny nad tym samym jeziorem. To miejsce przechowywania łódeczek małych i dużych. Nie ma żadnych ogrodzeń pakujemy się więc na jej teren. Jest jakaś stróżówka, przed nią samochód a obok lampa oświetlająca teren. Ale żywego ducha... Jest też kontener używany jako magazyn sprzętu. I ma uszkodzone, niedomykające się drzwi 😀.
To jak zaproszenie dla nas. Szpara w drzwiach w ogóle nam nie przeszkadza. Podobnie jak i myszy przebiegające w nocy po podłodze wzdłuż naszych materacy... Spotkanie ze strażą to był jedyny zgrzyt. Później już tylko spijamy śmietankę 😀.
Po 10 dniach w Winnipeg ruszamy dalej. Warunki na drodze niezmienne, płasko i wietrznie, przy czym najczęściej wiatr oczywiście wieje nam w twarz. Przed przyjazdem tutaj wyobrażałem sobie prerie jako bezkresne połacie łąk nierówno porośniętych roślinnością. Takie, jakie pamiętam z filmów o dzikim zachodzie. Byłem zatem nieco rozczarowany, gdy okazało się, że prerie to nic innego jak ogromne pola uprawne.
O tej porze roku zaczynające się zielenić. Pola jak to pola - czy w Polsce czy tutaj. Są takie same. Albo prawie takie same, bo pola na preriach są gigantyczne. Niektóre napotkane osoby śmiejąc się, mówią, że na prerii jak się dobrze wpatrzymy w horyzont, to zobaczymy stolicę Chin...
Generalnie Kanadyjczycy mieszkający w innych częściach kraju żartują sobie z tych mieszkających na preriach. I twierdzą, że tam nic nie zobaczysz. Ci mieszkający na preriach ripostują jednak, że to absolutna bzdura. Zobaczyć możesz wszystko, gdyż nic nie przesłania Ci widoku 😀.
I jest w tym dużo racji. Widać na przykład jak zmienia się pogoda, jak tworzą się chmury deszczowe/burzowe i jak strefa burzy czy deszczu się przemieszcza. Będąc na prerii możesz sobie z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć dotarcie do takiego punktu, w którym te zjawiska Cię ominą lub będziesz tam na tyle wcześniej, że zdążysz znaleźć lub przygotować schronienie. Przed opuszczeniem Manitoby miały miejsce dwa ciekawe wydarzenia. Pierwsze to eksplozja tuż za wioską Foxwarren tylnej opony w moim rowerze. Bieżnik w niej praktycznie już nie istniał, przez co opona była już cienka jak żyletka Polsilver 😂.
Z tego powodu nieco wcześniej włożyłem do niej dętkę (made in Auchan 😉) samouszczelniającą, z jakimś lepidłem wewnątrz. W domyśle, w przypadku przebicia, miała się ona tym lepidłem zakleić. Nie zakleiła. Lepidło zostało wyrzucone z dętki z mocą ciśnienia 450 kPa, po drodze wyrywając z opony nieco gumy o średnicy kilku mm 😱. Do najbliższego miasteczka było jakieś 30 km... Wymiana dętki i prowizoryczna naprawa opony przez wzmocnienie jej środka paskami szarej taśmy naprawczej przy wietrze wiejącym z prędkością 25-28 km/h nie powiem - było wyzwaniem. I tak oto następnego dnia dotoczyliśmy się do Russell, gdzie w sklepie "Home hardware" zakupiłem jedną (jedyną w tym miasteczku) oponę w rozmiarze 622, czyli 28". Była co prawda nieco cieńsza niż oryginalna i jakością wyglądała tak sobie. Ale lepszy rydz niż nic. I tutaj miało miejsce drugie z wydarzeń. Gdy tak na trawniku za sklepem wymienialiśmy tę oponę, podjechał do nas na swoim rowerze Bernhard. Powiedział, że obserwował nas od jakiegoś czasu i że serdecznie zaprasza nas na obiad lub nawet nocleg, jeśli życzymy.
Z zaproszenia na obiad oczywiście skorzystaliśmy a co do noclegu... W trakcie posiłku Bernhard uświadomił nas, że prerie to nie tylko płaskie, nudne przestrzenie. I zaproponował podwózkę (i odbiór następnego dnia) do miejsca nad jeziorem, gdzie późną nocą lub wczesnym rankiem można zaobserwować łosie, jelenie, bobry i usłyszeć śpiew ptaków zwanych tutaj loonie. Notabene - tak również Kanadyjczycy nazywają monetę 1-dolarową, na której umieszczony jest wizerunek właśnie tego ptaka. Śpiew loonie jest o tyle niesamowity, że do złudzenia przypomina zew wilka. Wcześniej słyszeliśmy go wielokrotnie lecz byliśmy przekonani, że to były wilki. A może to były wilki..😗?
Więc my na taką propozycję oczywiście ochoczo! Rowery z majdanem zostały w garażu a my z namiotem i posiłkami na wieczór i rano zostaliśmy przez Bernharda podwiezieni 50 km(!!!) nad jezioro Deep Lake. W tym cudownym miejscu spędziliśmy noc, zanurzyliśmy się w kryształowo czystej wodzie i mieliśmy przyjemność zaobserwować bobry i posłuchać niesamowitych śpiewów loonie. Łosi ani jeleni nie zanotowaliśmy.
Pierwszy nocleg zaplanowaliśmy niedaleko od granicy, za niewielką wioską Falcon Lake, gdzie wg mapy ma być miejsce na piknik. I jest. Uroczo położone nad brzegiem jeziora, wyposażone w ruszta do grillowania i śmietniki anty-misiowe. Czego więcej potrzeba na biwak? Rozbijamy namiot, wypakowujemy bambetle do spania i zabezpieczamy rowery. I nagle spotyka nas zonk 😗. Nie idźcie tą drogą, o nie... Pojawia się umundurowany patrol w postaci dwóch młodych osób obojga płci - straż ochrony parku czy zasobów naturalnych. Grzecznie acz stanowczo przekazują nam, że tutaj nie możemy nocować. I przekonują, że to dla naszego dobra, gdyż ta okolica nie jest nocą patrolowana. Pertraktacje na nic się zdają. Wręczają nam mapkę, wskazują pole namiotowe (płatne) w wiosce Falcon Lake, którą wcześniej minęliśmy i odjeżdżają. Jesteśmy nieźle wqrwieni, bo zaczyna już zapadać ciemność i pakowanie tego, co przed chwilą rozpakowaliśmy wcale nam się nie uśmiecha. Niemniej trzeba się stąd zawinąć, bo wyglądali na zdeterminowanych i z pewnością wrócą, by sprawdzić, czy się zastosowaliśmy.
Prawda 😃 jest taka, że zastosowaliśmy się ale jedynie połowicznie. Opuściliśmy miejsce piknikowe ale do pola namiotowego nie dotarliśmy. Jakiś kilometr po nawrotce widzimy w lesie światło. Zjeżdżamy z drogi, wjeżdżamy w las i docieramy do mariny nad tym samym jeziorem. To miejsce przechowywania łódeczek małych i dużych. Nie ma żadnych ogrodzeń pakujemy się więc na jej teren. Jest jakaś stróżówka, przed nią samochód a obok lampa oświetlająca teren. Ale żywego ducha... Jest też kontener używany jako magazyn sprzętu. I ma uszkodzone, niedomykające się drzwi 😀.
To jak zaproszenie dla nas. Szpara w drzwiach w ogóle nam nie przeszkadza. Podobnie jak i myszy przebiegające w nocy po podłodze wzdłuż naszych materacy... Spotkanie ze strażą to był jedyny zgrzyt. Później już tylko spijamy śmietankę 😀.
Pobocza dróg po których się przemieszczamy są najczęściej szerokie a kierowcy wyprzedzających nas pojazdów zachowują bezpieczny dystans. Wielu z nich pozdrawia nas przyjaźnie.
W Kanadzie a zwłaszcza w Manitobie właściciele pojazdów nie mają powodów do narzekań, jeżeli chodzi o ceny paliw. Litr oleju napędowego kosztuje tutaj ok. 2,75 zł a benzyny ok. 2,80 zł. Może to stanowi powód, że powszechnie królują "automaty" a ilość cylindrów w silniku określana jest najczęściej cyfrą 6. W przewadze są silniki benzynowe. Olejem napędowym zasilane są głównie ciężarówki, te mijające nas często kolosy na 14-16 kołach. I ten niejako naturalny podział występuje na obszarze całej Kanady - nie tylko na preriowych prowincjach.
Lasy po bokach powoli zaczynają rzednąć i oddalać od drogi a sama droga staje się bardziej płaska. Z wolna wyjeżdżamy z terenu parku prowincjonalnego. Przed jego końcem, na stacji paliw w Richer poznajemy Franka. Ucinamy krótką pogawędkę a ponieważ zbliżał się czas na szukanie miejsca na nocleg pytam o możliwość rozłożenia namiotu na jego posesji. Jak można się było domyśleć uzyskuję zgodę i zaproszenie. Ale nie musieliśmy wcale rozbijać namiotu - Frank i jego małżonka Laurie przygotowali specjalnie dla nas w pełni wyposażoną przyczepę kempingową.
W Kanadzie a zwłaszcza w Manitobie właściciele pojazdów nie mają powodów do narzekań, jeżeli chodzi o ceny paliw. Litr oleju napędowego kosztuje tutaj ok. 2,75 zł a benzyny ok. 2,80 zł. Może to stanowi powód, że powszechnie królują "automaty" a ilość cylindrów w silniku określana jest najczęściej cyfrą 6. W przewadze są silniki benzynowe. Olejem napędowym zasilane są głównie ciężarówki, te mijające nas często kolosy na 14-16 kołach. I ten niejako naturalny podział występuje na obszarze całej Kanady - nie tylko na preriowych prowincjach.
Lasy po bokach powoli zaczynają rzednąć i oddalać od drogi a sama droga staje się bardziej płaska. Z wolna wyjeżdżamy z terenu parku prowincjonalnego. Przed jego końcem, na stacji paliw w Richer poznajemy Franka. Ucinamy krótką pogawędkę a ponieważ zbliżał się czas na szukanie miejsca na nocleg pytam o możliwość rozłożenia namiotu na jego posesji. Jak można się było domyśleć uzyskuję zgodę i zaproszenie. Ale nie musieliśmy wcale rozbijać namiotu - Frank i jego małżonka Laurie przygotowali specjalnie dla nas w pełni wyposażoną przyczepę kempingową.
Udostępnili także łazienkę z prysznicem w swoim domu i wyposażyli w ręczniki. Nie koniec jednak na tym. Następnego dnia Laurie na pożegnanie zabrała nas do restauracji, gdzie zaserwowała ogromnie pożywne śniadanie a na deser lody! Z takim przygotowaniem ruszyliśmy w kierunku Winnipeg, stolicy prowincji Manitoba. Teraz krajobraz całkowicie uległ zmianie. Długa, prosta, płaska droga, podobnie jak teren po obu jej stronach. Ponieważ brak jest naturalnych przeszkód, wiatry dają się nam ostro we znaki. Oczywiście na nasze nieszczęście wieją głównie z zachodu i północnego zachodu a więc kierunku przeciwnego do naszego.
Zanim dotarliśmy do Winnipeg przekroczyliśmy jeszcze punkt geograficznego środka Kanady.
W Winnipeg, na podstawie wcześniejszych uzgodnień dokonanych dzięki rejestracji na portalu workaway (roczny dostęp dla pary osób kosztuje 39 EUR) byliśmy oczekiwani przez Billa - pisarza, byłego nauczyciela a obecnie właściciela hostelu - Guest House International.
Miejsca, w którym schronienia na noc szukają wszelkiej maści podróżnicy i wędrowcy. W tymże przybytku zaistnieliśmy jako personel, otrzymując w zamian za swoją pracę zakwaterowanie i wyżywienie ale także zupełnie darmowe warsztaty językowe, dzięki którym szlifowaliśmy naszą znajomość angielskiego 😉. Również bezcenną była możliwość poznania i obcowania z niezwykłymi indywidualnościami podróżniczymi, które przewinęły się przez to miejsce, jak zapalony wędkarz Gerlof van der Berg podróżujący przez Kanadę do Alaski i potem do Argentyny swoim przerobionym na microcampera małym, dostawczym Oplem czy Jacques Sirat - gość, który rowerem podróżuje od 23 lat i zjechał nim cały świat (albo niemal cały).
Brak doświadczenia w hotelarstwie nie był żadną przeszkodą, sama praca w Guest House nie była zbytnio wymagająca a stosunek szef - personel nie należał do sztywnych 😀.
Robiliśmy zwykłe czynności organizacyjno - porządkowe jak przyjmowanie rezerwacji pobytów poprzez sprawdzanie poczty elektronicznej i odpisywanie na wiadomości, odbieranie rozmów telefonicznych, przyjmowanie płatności (kartami i gotówką), wymiana pościeli, utrzymanie czystości itd. Dzieliliśmy je z Colinem - wolontariuszem z USA, tak samo jak my wykonującym pracę w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie (od lewej ja, Bill, Colin).
Obowiązki te zajmowały jedynie tylko kilka godzin dziennie więc mnóstwo czasu mieliśmy do swojej własnej dyspozycji. Czas ten częściowo wykorzystaliśmy na zapoznanie się z centrum Winnipeg.
Zanim dotarliśmy do Winnipeg przekroczyliśmy jeszcze punkt geograficznego środka Kanady.
W Winnipeg, na podstawie wcześniejszych uzgodnień dokonanych dzięki rejestracji na portalu workaway (roczny dostęp dla pary osób kosztuje 39 EUR) byliśmy oczekiwani przez Billa - pisarza, byłego nauczyciela a obecnie właściciela hostelu - Guest House International.
Miejsca, w którym schronienia na noc szukają wszelkiej maści podróżnicy i wędrowcy. W tymże przybytku zaistnieliśmy jako personel, otrzymując w zamian za swoją pracę zakwaterowanie i wyżywienie ale także zupełnie darmowe warsztaty językowe, dzięki którym szlifowaliśmy naszą znajomość angielskiego 😉. Również bezcenną była możliwość poznania i obcowania z niezwykłymi indywidualnościami podróżniczymi, które przewinęły się przez to miejsce, jak zapalony wędkarz Gerlof van der Berg podróżujący przez Kanadę do Alaski i potem do Argentyny swoim przerobionym na microcampera małym, dostawczym Oplem czy Jacques Sirat - gość, który rowerem podróżuje od 23 lat i zjechał nim cały świat (albo niemal cały).
Brak doświadczenia w hotelarstwie nie był żadną przeszkodą, sama praca w Guest House nie była zbytnio wymagająca a stosunek szef - personel nie należał do sztywnych 😀.
Robiliśmy zwykłe czynności organizacyjno - porządkowe jak przyjmowanie rezerwacji pobytów poprzez sprawdzanie poczty elektronicznej i odpisywanie na wiadomości, odbieranie rozmów telefonicznych, przyjmowanie płatności (kartami i gotówką), wymiana pościeli, utrzymanie czystości itd. Dzieliliśmy je z Colinem - wolontariuszem z USA, tak samo jak my wykonującym pracę w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie (od lewej ja, Bill, Colin).
Obowiązki te zajmowały jedynie tylko kilka godzin dziennie więc mnóstwo czasu mieliśmy do swojej własnej dyspozycji. Czas ten częściowo wykorzystaliśmy na zapoznanie się z centrum Winnipeg.
Muzeum Praw Człowieka |
O tej porze roku zaczynające się zielenić. Pola jak to pola - czy w Polsce czy tutaj. Są takie same. Albo prawie takie same, bo pola na preriach są gigantyczne. Niektóre napotkane osoby śmiejąc się, mówią, że na prerii jak się dobrze wpatrzymy w horyzont, to zobaczymy stolicę Chin...
Generalnie Kanadyjczycy mieszkający w innych częściach kraju żartują sobie z tych mieszkających na preriach. I twierdzą, że tam nic nie zobaczysz. Ci mieszkający na preriach ripostują jednak, że to absolutna bzdura. Zobaczyć możesz wszystko, gdyż nic nie przesłania Ci widoku 😀.
I jest w tym dużo racji. Widać na przykład jak zmienia się pogoda, jak tworzą się chmury deszczowe/burzowe i jak strefa burzy czy deszczu się przemieszcza. Będąc na prerii możesz sobie z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć dotarcie do takiego punktu, w którym te zjawiska Cię ominą lub będziesz tam na tyle wcześniej, że zdążysz znaleźć lub przygotować schronienie. Przed opuszczeniem Manitoby miały miejsce dwa ciekawe wydarzenia. Pierwsze to eksplozja tuż za wioską Foxwarren tylnej opony w moim rowerze. Bieżnik w niej praktycznie już nie istniał, przez co opona była już cienka jak żyletka Polsilver 😂.
Z tego powodu nieco wcześniej włożyłem do niej dętkę (made in Auchan 😉) samouszczelniającą, z jakimś lepidłem wewnątrz. W domyśle, w przypadku przebicia, miała się ona tym lepidłem zakleić. Nie zakleiła. Lepidło zostało wyrzucone z dętki z mocą ciśnienia 450 kPa, po drodze wyrywając z opony nieco gumy o średnicy kilku mm 😱. Do najbliższego miasteczka było jakieś 30 km... Wymiana dętki i prowizoryczna naprawa opony przez wzmocnienie jej środka paskami szarej taśmy naprawczej przy wietrze wiejącym z prędkością 25-28 km/h nie powiem - było wyzwaniem. I tak oto następnego dnia dotoczyliśmy się do Russell, gdzie w sklepie "Home hardware" zakupiłem jedną (jedyną w tym miasteczku) oponę w rozmiarze 622, czyli 28". Była co prawda nieco cieńsza niż oryginalna i jakością wyglądała tak sobie. Ale lepszy rydz niż nic. I tutaj miało miejsce drugie z wydarzeń. Gdy tak na trawniku za sklepem wymienialiśmy tę oponę, podjechał do nas na swoim rowerze Bernhard. Powiedział, że obserwował nas od jakiegoś czasu i że serdecznie zaprasza nas na obiad lub nawet nocleg, jeśli życzymy.
Z zaproszenia na obiad oczywiście skorzystaliśmy a co do noclegu... W trakcie posiłku Bernhard uświadomił nas, że prerie to nie tylko płaskie, nudne przestrzenie. I zaproponował podwózkę (i odbiór następnego dnia) do miejsca nad jeziorem, gdzie późną nocą lub wczesnym rankiem można zaobserwować łosie, jelenie, bobry i usłyszeć śpiew ptaków zwanych tutaj loonie. Notabene - tak również Kanadyjczycy nazywają monetę 1-dolarową, na której umieszczony jest wizerunek właśnie tego ptaka. Śpiew loonie jest o tyle niesamowity, że do złudzenia przypomina zew wilka. Wcześniej słyszeliśmy go wielokrotnie lecz byliśmy przekonani, że to były wilki. A może to były wilki..😗?
Więc my na taką propozycję oczywiście ochoczo! Rowery z majdanem zostały w garażu a my z namiotem i posiłkami na wieczór i rano zostaliśmy przez Bernharda podwiezieni 50 km(!!!) nad jezioro Deep Lake. W tym cudownym miejscu spędziliśmy noc, zanurzyliśmy się w kryształowo czystej wodzie i mieliśmy przyjemność zaobserwować bobry i posłuchać niesamowitych śpiewów loonie. Łosi ani jeleni nie zanotowaliśmy.
Następnego dnia, odebrani przez Bernharda (który w sumie przez dwa dni nakręcił extra specjalnie dla nas 200 km 😱) przekroczyliśmy granicę z kolejną preriową prowincją - Saskatchewan. A krótki odcinek przed tą granicą dodatkowo dowodził, że Manitoba to nie tylko płaskie przestrzenie i długie drogi.
Bardzo ciekawie napisane. Liczę na więcej.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowa i miło mi, że styl narracji się podoba. Jakoś umknął mi ten komentarz wcześniej ale od jego napisania doszło kilka kolejnych wpisów. Mam nadzieję, że równie pozytywnie odebranych.
Usuń