
Pokryty lawą półwysep Reykjanes leży na styku krawędzi płyt tektonicznych. W tym miejscu napierają na siebie płyty północnoamerykańska i euroazjatycka. Most o długości 15 m zwany po islandzku Miðlína (można też natknąć się na angielską nazwę Leif the Lucky's Bridge - Most Leifa Szczęściarza) przebiega w poprzek linii styku obu płyt, "łącząc" ich krawędzie. Płyty tektoniczne nieustannie dryfują, co powoduje, że każdego roku oddalają się od siebie o 2 cm.
Pośrodku mostu wisi tabliczka, na której z jednej strony jest napisane "Witamy w Ameryce", a po przeciwnej "Witamy w Europie". Tak, to możliwe. Tutaj możesz przebywać jednocześnie na obu tych kontynentach 😁.

Także w punktach rekreacji, jak np. Blue Lagoon. To geotermalne spa czyli gorące źródła z usługami zabiegów pielęgnacyjnych. Wejście jest płatne a opłata wcale nie należy do symbolicznych. Za najtańszy bilet trzeba zapłacić 40 EUR. To prawie 170 zł.
Otrzymujemy w zamian możliwość pospacerowania sobie po wnętrzu obiektu oraz prawo kąpieli w gorących basenach. Baseny zasila źródło geotermalne pochodzące z głębokości 2 km. Woda o temperaturze 37-40 ˚C zawiera krzemionkę, glony i minerały, których mieszanka powoduje jej zabarwienie na kolor turkusowy. Stąd się wzięła nazwa „Błękitna Laguna”.
Przemieszczamy się w rejon Seltún. To rezerwat przyrody leżący w granicach obszaru geotermalnego Krýsuvík. Okolica z wolna nabiera różnorodnych barw, pojawiają się pierwsze stożki wulkaniczne.
Teren zaczyna przypominać powierzchnię Marsa. Wokół otwory wentylacyjne, zastygłe bąble i fumarole. Drażniący nozdrza zapach zgniłych jaj to siarkowodór, jeden z głównych składników silnie trujących, gorących gazów, wydobywających się z wnętrza ziemi.
Dobrze utrzymane, drewniane chodniki wiją się wśród niezliczonej ilości tych tworów natury, dając nam możliwość podejrzenia ich z najbliższej odległości. W wyniku parowania te gorące punkty powodują na ziemi i okolicznych wzgórzach powstawanie osadu w kolorach białym, czerwonym, pomarańczowym i zielonym, tworząc olśniewający efekt kalejdoskopowy.
Jadąc z Seltún w kierunku wschodnim mijamy takich bulgoczących i syczących otworów wiele. Niektóre znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie ludzkich domów czy jezdni.
![]() |
NIEBEZPIECZEŃSTWO! Gorące źródła |

Naszym zamiarem jest zażyć kąpieli w górskim strumieniu. Ten, kto chodzi po górach doskonale wie, jaką temperaturę ma woda z górskiego źródła. Ale nie, nie będziemy morsować 😏. Strumień jest zasilany wodą z obszaru geotermalnego. Nie w całym swoim przebiegu woda jest dobrze wymieszana (bywają miejsca, w których można doznać poparzeń) ale są też takie o temperaturze w okolicach 40˚C - idealnej do błogiego wyłożenia się. Żeby móc skorzystać z tej przyjemności trzeba najpierw przejść nieco ponad 3 kilometry górską ścieżką. Nie jest ona jakaś wymagająca, utrapieniem są tylko wszędobylskie, upierdliwie atakujące i wciskające się wszędzie meszki.
Po nieco ponad dwóch godzinach docieramy do celu. Trochę czasu zajęło nam jeszcze znalezienie właściwego względem temperatury wody i nieco ustronnego, względem innych osób miejsca, ponieważ... zapomnieliśmy zabrać ze sobą stroje kąpielowe. Tak więc nasze pierwsze moczenie w islandzkich gorących źródłach odbyło się bez nich 🙆! Błogo... powietrze ma jakieś 15˚ C a tu... miód malina 😀.




Pomysł zbudowania w tym miejscu elektrowni wodnej spalił na panewce, obszar został objęty ochroną i jest dostępny dla wszystkich za darmo - podobnie zresztą jak wszystkie inne miejsca na Islandii, które wykreowała natura.
Przemieszczając się na południe, jakieś 12 km od wodospadu Gullfoss dojeżdżamy do Brúarhlöð - wąskiego i płytkiego wąwozu rzeki Hvítá. Nad wąwozem przebiega most. To droga nr 30. Widać tutaj doskonale erozyjny wpływ wody na budulec wąwozu - brekcję, przez co w przebiegu rzeki utworzone zostały niezwykle interesujące formy skalne. Miejsce to leży w granicach Golden Circle, lecz z łatwością może zostać przeoczone a często jest świadomie pomijane w ramach zorganizowanych wycieczek. Nie napotkamy tutaj tłumów, ale punkt ten zasługuje z pewnością na krótkie odwiedziny.


Tego dnia dalej już nie jedziemy. Zatrzymujemy się na campingu Hamragarðar, który znajduje się kilkaset metrów od wodospadu. Wyposażenie to spora kuchnia, spłukiwane toalety, umywalki i prysznice z ciepłą wodą ale też pralki na monety. Zatem robimy pranie, przygotowujemy i spożywamy posiłek, po czym udajemy się na spoczynek.
Następnego dnia kolejny z wielkich wodospadów Islandii, Skógafoss. Dzięki swoim 69 metrom dzierży pierwsze miejsce pod względem wysokości. Jest też zdecydowanie szerszy od poprzedniego. Woda spada z progu o szerokości 30 m.
Tutaj również jest ścieżka, tylko poprowadzona w górę. Po jej przejściu można z bliska przypatrzeć się rzece Skóga zasilającej wodospad, masom wody leniwie zrzucanym w przepaść oraz rozkoszować panoramą okolicy.


Każdy lodowiec jest niestabilny, przemieszcza się a od czoła ulega tzw. cieleniu, czyli odrywaniu od głównej struktury mniejszych lub większych fragmentów tworzących potem dryfujące bryły czy ogromne góry lodowe. Ten lodowiec topnieje dość szybko, w ciągu zaledwie dziesięciu lat skurczył się o ponad kilometr.
Spacer przy lodowcu strasznie nas wyziębił, zimno od niego bijące potęgowała zacinająca mżawka i silny wiatr. Przemokliśmy niemal do suchej nitki. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się zatem na dłużej w kawiarni, by nieco przeschnąć, rozgrzać się aromatyczną kawą i rozkoszować domowym ciastem właścicielki.

Trzecią ścieżką dojdziemy natomiast do najbardziej spektakularnego punktu, którym jest wysunięta w morze skała z charakterystycznym łukiem u dołu. To właśnie od tego miejsca bierze swoją nazwę półwysep (z islandzkiego: dyr - drzwi, hola - dziura, ey - wyspa). Ogrom tego obiektu można sobie wyobrazić, patrząc na osobę stojącą przy kopczyku na końcu skały, która udała się tam pomimo silnego i porywistego wiatru przy którym czasami trudno było utrzymać równowagę. Ja pozwolenia na spacer do tamtego miejsca nie otrzymałem...
W górnej części półwyspu znajduje się wybudowana w 1927 r. trzypiętrowa latarnia morska. Półwysep to kolejne, doskonałe miejsce do obserwacji ptaków morskich ale z tego powodu w okresie od 1 maja do 25 czerwca jest całkowicie zamknięty dla ruchu turystycznego z uwagi na okres lęgowy.
Z wybrzeża ponownie wjeżdżamy do interioru, by trafić do ukrytego klejnotu południowej Islandii, kanionu Þakgil.
Na końcu drogi znajduje się camping, można rozbić się na polu namiotowym (2 000 ISK/os/noc = 70 zł, w cenie 1 prysznic dziennie) lub wpakować do chatki za 25 000 ISK/noc (ok. 860 zł). Otoczenie doprawdy bajeczne!
Þakgil oznacza w języku islandzkim "Kanion Dachowy". I być może wywodzi się od tego, że pogoda jest tutaj bardzo przyjemna, a wznoszące się wokół góry zapewniają ochronę przed nieustającym wiatrem. Ta piękna, zielona dolina otoczona dziwacznie uformowanymi, spiczastymi górami pokrytymi aksamitnym, zielonym mchem jest niczym oaza dająca wytchnienie i natchnienie. Czyli... jak w domu pod dachem 😊.

Wysuwający się w tym miejscu jęzor należy do lodowca Skaftafellsjökull. Nie mieliśmy sprzętu by wchodzić na jego szczyt, zatem musieliśmy się zadowolić wędrówką wzdłuż jego czoła. Wrażeń jednak nie brakowało.
Vatnajökull ma ok. 8,5 tys. km kwadratowych powierzchni a czasza lodowa osiąga 1 km głębokości! Masa lodu jest tutaj większa niż suma mas wszystkich europejskich lodowców. Górna warstwa lodu wymieszana jest z popiołem wulkanicznym, co tworzy niesamowite wrażenia kolorystyczne.
60 km dalej na wschód znajduje się malownicza lodowa laguna Jökulsárlón. Jezioro zasilane jest wodą z topniejącego lodowca Vatnajökull a właściwie ze stanowiącego jego część jęzora Breiðamerkurjökull. Na powierzchni wody unoszą się oderwane od czoła lodowca różnej wielkości bloki lodu.
Dryfują po lagunie tak długo aż stopią się na drobne kawałeczki i dadzą się porwać nurtowi do morza, by wraz z innymi niezliczonymi kawałkami, wyrzucone na brzeg, zdobiły pobliską Diamentową Plażę. Zanim jednak to nastąpi można popływać po lagunie amfibią pomiędzy tymi imponującymi olbrzymami.
Pogoda zmienia się na tyle, że rejsy promem na wyspę Haimaey zostają wznowione. Jest to zamieszkiwana przez ok. 4,5 tysiąca mieszkańców największa wyspa archipelagu Vestmannaeyjar. W 1973 roku omal nie została totalnie zniszczona przez wybuch jednego z dwóch znajdujących się tutaj wulkanów, wulkanu Eldfell.
![]() |
wulkaniczne szczyty Eldfell i Helgafell |
oraz główny ośrodek rybołówstwa w Islandii (w porcie cumuje ponad sto trawlerów). Mimo, że jest zamieszkiwana przez zaledwie 2% ludności kraju, dostarcza 12% wartości eksportu. Miłośnicy górskich wędrówek znajdą wyzywające szlaki wzdłuż stromych, ostrych klifów a szukający spokojniejszej rozrywki - doskonale utrzymane pola golfowe wśród cieszącego oczy otoczenia w postaci brązowych i szarych, wyszczerbionych bloków skalnych pokrytych mchem w soczyście zielonym kolorze.

Z wyspy Haimaey wracamy na stały ląd (jeśli tak można powiedzieć o Islandii 😀). Zamierzamy dostać się do Landmannalaugar, miejsca zwanego przez jednych "kolorowe góry", przez innych "tęczowe góry", z pewnością jednak powszechnie uważanego za najpiękniejsze miejsce w Islandii. A znajduje się... tak, w interiorze, na terenie objętego ochroną rezerwatu Friðland að Fjallabaki. Można tam dojechać zarówno z północy, jak i z południa kraju. Prowadzą doń drogi F208 i F225 (zwana też Landmannaleið). Literka F przy numerze drogi oznacza, że droga dostępna jest wyłącznie dla samochodów terenowych z napędem 4x4. Wjeżdżamy zatem ponownie w interior. Tym razem bardzo głęboko. I z miejsca zostajemy pochłonięci przez totalnie księżycowy krajobraz.
Nie czujemy monotonii, ma on w sobie jakąś magię. Droga generalnie prowadzi na wprost. Z czasem, wraz z rosnącą ilością przejechanych kilometrów otoczenie diametralnie ulega zmianie ale niezmienny pozostaje widoczny już od jakiegoś czasu, kopiec najbardziej znanego z Islandii i wciąż aktywnego wulkanu Hekla. Ostatni wybuch miał miejsce w roku 2010.
Wrażenie robi surowość i nieprzystępność tego terenu pokrytego materiałem wulkanicznym z rozrzuconymi wokół ogromnymi, ostrymi głazami.
W większości jedyna roślinność, która miała śmiałość pokryć tę jakby powykręcaną w spazmach bólu powierzchnię ziemi to mech. Z rzadka pojawiają się inne gatunki.
Wbijając się wciąż głębiej i głębiej w serce wyspy podziwiamy pojawiające się niesamowite formy ukształtowania powierzchni przystrojone w pastelowe barwy. To chyba już wszystko jasne - przekroczyliśmy granice rezerwatu Friðland að Fjallabaki.
To otoczenie wydaje się takie nierzeczywiste! Są miejsca, które nie wymagają żadnych słów. Bo żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, co się czuje. To jest właśnie jedno z tych miejsc. Oto Landmannalaugar.
To nazwa zarówno gór, obszaru geotermalnego, jak i campingu. przy którym znajduje się gorące źródło. Mieliśmy ogromną ochotę, by się w nim zrelaksować. Dojazd wymagał przejazdu przez kilka rzek. Był to pierwszy sprawdzian (ukończony pozytywnie) dla naszego samochodu i... niezłe emocje! Na koniec - wyczekiwany "leżing" w ciepłym rosole 😃.
Gorąca woda, która podgrzewa strumień jest uwalniana spod ziemi pod ciśnieniem w sposób naturalny i absolutnie nieprzewidywalny. Miesza się z przepływającą zimną wodą strumienia w sposób niekontrolowany a zatem niedoskonały. W miejscach takie jak to można "oberwać" więc zarówno wrzącym "plaskaczem" jak i lodowatym smagnięciem...
Po odprężającym moczeniu noc spędziliśmy na campingu Landmannahellir, dokąd musieliśmy się troszkę wrócić. Była ona wyjątkowo mroźna. Ale może jako swoiste zadośćuczynienie i podsumowanie dnia zafundowała nam jeszcze piękny spektakl na niebie.
Ciąg dalszy wrażeń następnego dnia. Islandia płata niespodzianki, jeśli nie jesteś dobrze przygotowany. Droga F26, którą zamierzaliśmy dotrzeć przez interior na północ kraju do miasta Akureyri okazała się zbyt wymagająca dla naszego auta. Słabość obnażona została przez jedną z kolejnych rzek. Jej nurt był zbyt silny a poziom za wysoki. Próba przeprawy na drugi brzeg mogłaby skończyć się tragicznie.
Zostaliśmy zmuszeni do wycofania się do dróg nr 32 i 30 i szukania szczęścia na przebycie interioru drogą F35. Ten objazd zajął nam cały dzień...

Wracamy na F35 i jedziemy dalej na północ. Na terenie pola lawowego Kjalhraun znajduje się kolejny obszar termalny Hveravellir. Podobnie jak i w Seltún, tutaj również zbudowano drewniane ścieżki, którymi można poruszać się pomiędzy gorącymi źródłami, wrzącym błotem i fumarolami. Najbardziej widowiskowy jest Öskurhóll, mineralny stożek, z którego nieprzerwanie wyrzucana jest z gwizdem gorąca mieszanka toksycznych gazów i pary wodnej.

Stąd kierujemy się już wprost na północne wybrzeże i tego samego dnia docieramy do miasta Blönduós, gdzie na campingu Glaðheimar spędzamy noc. Następnego dnia jedziemy do Kálfshamarsvík. To mała zatoczka na półwyspie Skag. Przyciągnęła nas do niej niesamowita, zapierająca dech w piersiach formacja kolumn bazaltowych, które powstały około 2 miliony lat temu.
Ten fenomen tworzy się wówczas, gdy bazaltowa lawa przepływając schładza się, kondensuje i w konsekwencji dzieli na kolumny - najczęściej sześciokątne. Piękne dzieło natury, sztuka w najczystszej postaci.
Objeżdżamy półwysep w drodze do miasta Akureyri. Po drodze wpadamy do objętego ochroną skansenu torfowych domków Glaumbær. To farma, która istnieje od czasów pierwszych osadników, tj. od ok. 874 roku. Obecnie w skład kompleksu wchodzi 13 obiektów, w tym dwa domki drewniane. Chociaż wiadomo, że torf stanowi materiał nietrwały, najstarsza część skansenu pochodzi z połowy XVIII wieku.
Przybywamy do Akureyri. Według islandzkich standardów to tętniąca życiem metropolia 😆 (16 tys. mieszkańców), druga pod względem wielkości w kraju, zaraz po Reykjavíku. Mimo odległości zaledwie 100 km od koła polarnego cieszy się wyjątkowo ciepłym jak na Islandię klimatem. W samym mieście niewiele jest do zwiedzania, budynki to klasyczne, islandzkie klocki. Wyjątkiem jest Akureyrikirkja - dominująca nad miastem charakterystyczna bryła kościoła.
Akureyri było jedynym miejscem, w którym korzystaliśmy z Couchsurfingu. Spędziliśmy tam u naszego gospodarza Sveinna w sumie dwie noce. Niestety, Sveinn miał napięty grafik zawodowy i nie mógł nam towarzyszyć w naszych wypadach.


Zgodnie z sugestią kapitana jak i przewodnika, większość uczestników wycieczki czynnie uczestniczy w przeczesywaniu wzrokiem wodnych przestrzeni i po zauważeniu śladów obecności tych zwierząt głośno podaje wskazówki nawigatorowi, dokąd ma skierować łódź. Wszak to naturalne środowisko a nie cyrk, wieloryby nie podpłyną na zawołanie. Wydmuchiwanych w powietrze pióropuszy wody nikt nie zanotował, jedynie ogromne bąble powietrza na powierzchni wody, świadczące o przepływaniu wieloryba w zanurzeniu. Wyprawa zmierzała już ku zakończeniu, gdy udało nam się podpłynąć stosunkowo blisko jednego osobnika, którym zdaniem przewodnika był płetwal karłowaty. Rejs tylko częściowo można uznać za udany, ponieważ w trakcie całego jego przebiegu zaobserwowaliśmy jedynie niewielkie skrawki ciał tych olbrzymów.
Po wysiadce z kutra na ląd jedziemy jeszcze do dwóch wodospadów, których będąc na Islandii nie powinno się przeoczyć, a do których z Húsavík niedaleko. Oba leżą na rzece Jökulsá á Fjöllum, która licząc sobie 206 km jest drugą pod względem długości rzeką Islandii. Pierwszym wodospadem jest monstrualny Dettifoss. Ma wysokość 51 m ale aż 171 m szerokości! Istnieją niejednomyślne opinie ale przez różne źródła jest uważany za najpotężniejszy wodospad w Europie. Nie ma jednak jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że pod względem mocy stanowi najbardziej imponujący wodospad na Islandii.
Stąd robimy ok. półtorakilometrowy trekking w górę, by dojść do drugiego z wodospadów na tej samej rzece, wodospadu Selfoss. Nie jest on zbyt wysoki (ok. 12 m) ani potężny, jego wyjątkowość polega na tym, że próg wody znajduje się częściowo wzdłuż przebiegu rzeki. Panorama tego miejsca jest niesamowita...
Przed powrotem na noc do Akureyri rzuciliśmy się jeszcze drogą 864 w kierunku jeziora Mývatn. To unikat. Przy swoich 37 km kwadratowych powierzchni i głębokości zaledwie 1-4 m na tej szerokości geograficznej nigdy nie zamarza zupełnie! Zasługa w tym zasilającej jezioro gorącej wody, wypływającej spod dna a pochodzącej z przyległych obszarów aktywności wulkanicznej. Z uwagi na tę specyfikę jezioro stanowi kolejną oazę ptactwa wodnego. My przybyliśmy tam już po zmierzchu i jedyne, co udało nam się zaobserwować, to łuna nad lodowcem Vatnajökull po drugiej stronie jeziora, wywołana trwającą wciąż erupcją wulkanu Bárðarbunga. Od wulkanu w linii prostej dzieliła nas odległość ok. 120 km.
Nasz pobyt na Islandii z wolna dobiega końca. Kierując się z Akureyri na południe odbijamy z drogi nr 1 w prawo na półwysep Vatnsnes, by zobaczyć Hvítserkur, stojący w morzu bazaltowy monolit skalny o wysokości 15 m. Wygląda jak jakiś statek kosmiczny czy... pijący wodę dinozaur.
Tego dnia przejeżdżamy w sumie jakąś połowę drogi od odległego o niemal 500 km Keflavika.

W ostatnią noc naszego pobytu Islandia żegnała nas spektaklem zorzy polarnej. Mimo temperatury poniżej zera moglibyśmy tak stać do samego rana, spoglądając na wędrujące po nieboskłonie świetliki.
![]() |
zorza polarna, w tle światła stolicy kraju - Reykjaviku |
![]() |
parkomat |
![]() |
publiczna toaleta |
![]() |
kościół Hallgrímskirkja |
KRÓTKIE PODSUMOWANIE WYPRAWY
Na Islandii spędziliśmy niemal trzy tygodnie. W naszych pierwotnych założeniach troszkę namieszała nam natura (przesunięty o jeden dzień lot z powodu erupcji wulkanu i konieczność nawrotki z interioru z powodu za głębokiej rzeki z silnym nurtem), troszkę przypadek (złapanie „gumy” we Fiordach Zachodnich) i trochę pogoda (odwołane rejsy na wyspę z powodu sztormu). Stąd czasami improwizowaliśmy i udało nam się zobaczyć i zrobić sporo, choć nie wszystko to, co zaplanowaliśmy.
![]() |
zielone gwiazdki - miejsca noclegów |
Nie ma problemów z płatnością kartami płatniczymi ani z porozumiewaniem się w języku angielskim. Można też zawsze liczyć na pomoc i życzliwość mieszkańców – oni wiedzą, jak trudne i wymagające warunki są na wyspie. Nie stołowaliśmy się w pizzeriach, barach, itp., posiłki przygotowywaliśmy sami wykorzystując palnik wielopaliwowy (najczęściej na benzynę), a składniki kupowaliśmy w sklepach - najtaniej jest w sieci „Bonus”. Gorąca kawa jest darmowa w dużych sklepach czy na stacjach paliw.
Wewnątrz wyspy nie ma zasięgu sieci komórkowych. Nie posiadaliśmy map papierowych, czasami kierowaliśmy się mapami z przewodnika „Podróże marzeń - Islandia” wyd. przez Bibliotekę Gazety Wyborczej, ale głównie posługiwaliśmy się darmową nawigacją offline na Androida - OsmAnd. Problemów z dotarciem do wyznaczonego celu nie mieliśmy.
O poniesionych kosztach nie będę się rozpisywał, niskie nie były ale duża ich część to przelot, wynajem samochodów i paliwo. Należy jednak mieć na uwadze, że… loty często bywają w cenach promocyjnych, z samochodów można zrezygnować, namiot rozbijać można praktycznie wszędzie, bez korzystania z campingów a gaz do kuchenek mieć za darmo - częściowo opróżnione kartusze z gazem często można znaleźć pozostawione przez innych turystów w specjalnych pojemnikach na campingach (najbliższy w okolicy lotniska w Keflaviku). To zdecydowanie obniży koszty.
Jeżeli zapadnie z Waszej strony decyzja o wyjeździe – niesamowite wrażenia gwarantowane!
Aloha. Sporo z tej traski zaimplementowałem do swoich wrześniowych planów. co wyjdzie, jak wyjdzie na pewno napiszę w komentarzu. Najbardziej jestem ciekaw jak wygląda obecnie w praktyce "namiot rozbijać można praktycznie wszędzie" po ostatnich zmianach prawnych na ISL. Z pozdrowieniami i podziękowaniami za inspiracje / gumibear NGT
OdpowiedzUsuńNasz wyjazd miał miejsce w 2014 r. więc aktualne informacje będą bardzo przydatne. Islandia urzeka i przyciąga. Rzadko udajemy się dwa razy w to samo miejsce ale ta wyspa może stanowić wyjątek...
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam.
Usuń