piątek, 15 września 2017

Przez Kanadę rowerem: Cel osiągnięty! Podsumowanie.

wizualizacja przebytego dystansu


Nasza wielka wyprawa rowerowa przez Kanadę dobiegła końca. Trwała 5 miesięcy i w ciągu tego czasu pokonaliśmy dystans 6187 km przemierzając 5 prowincji. Przekroczyliśmy 3 strefy czasowe i poznaliśmy dziesiątki przyjaznych osób. Sama jazda rowerem zajęła nam 408 godzin i 53 minuty a każde z nas straciło po równo 10 kilogramów masy swojego ciała. Zużyliśmy 5 rowerowych opon i niezliczoną ilość razy łataliśmy dętki. Prędkość na trasie wyniosła odpowiednio: największa 72 km/h ("z górki" w Kolumbii Brytyjskiej), a średnio dziennie 15 km/h. Najkrótsza przebyta dzienna odległość to zaledwie 11 km, najdłuższa zaś 124 km. Średnio pokonywaliśmy każdego dnia jazdy dystans równy 62 km.
mapka ze strony https://contentmapas.didactalia.net
Przejechaliśmy w poprzek przez drugie pod względem wielkości powierzchni państwo na świecie. Start miał miejsce w dniu 9 kwietnia w Toronto w prowincji Ontario a finałem był wylot z Vancouver w prowincji Kolumbia Brytyjska w dniu 10 września.

TEREN I INFRASTRUKTURA KANADY

Kanada jest krajem ogromnie zróżnicowanym terenowo - w zależności od prowincji, w której się znajdujesz. Podczas naszej wyprawy z uwagi na ciężar całkowity naszych załadowanych rowerów unikaliśmy dróg gruntowych czy piaszczystych, starając się przemieszczać jedynie utwardzonymi i takie wybieraliśmy. W znakomitej większości były to drogi asfaltowe z nawierzchnią o bardzo wysokiej jakości, posiadające pobocza umożliwiające bezpieczną i komfortową jazdę niezależnie od natężenia ruchu drogowego. Sporadycznie trafiała się nam jazda drogą żwirową. Przejazd ze wschodu na zachód prowincji Ontario można porównać do przejazdu z północy na południe Polski wzdłuż naszej zachodniej granicy.
Początkowo płaskie, nizinne, tereny przechodzą w wybrzuszenia, by ostatecznie stać się stromymi podjazdami/zjazdami w kamienistym otoczeniu.
W Ontario napotkamy gęstą sieć dobrze wyposażonych miejsc na odpoczynek lub piknik. Do większości z nich prowadzi dojazd z głównej drogi / autostrady, często zamykany szlabanem. Niestety, w czasie kiedy my tam byliśmy (kwiecień-maj), wszystkie te miejsca, w tym również toalety, były zamknięte (ang: closed). Sezon jeszcze się nie zaczął.
Teren Ontario obfituje w połacie gęstych lasów i posiada niezliczoną ilość jezior, w tym 4 z 5 Wielkich Jezior Północnoamerykańskich. Zadziwił nas fakt, że przejazd rowerami tylko wzdłuż północnego brzegu jeziora Superior trwał 12 dni. Ontario to największa z prowincji, w których byliśmy. Jej powierzchnia jest 3,5 razy większa od powierzchni Polski. Pokonanie nieco 2500 km jej terenu zabrało nam 46 dni.
Prerie to z kolei totalnie płaskie, niczym nie osłonięte rozległe przestrzenie. Tutaj miejsc odpoczynku jest jak na lekarstwo. Pierwsze napotkaliśmy w odległości ponad 80 km od granicy z Ontario. Dla osoby podróżującej samochodem nie stanowi to wielkiego problemu ale dla nas był to spory kłopot. Pomyślcie - teren całkowicie otwarty, płaski, nie ma żadnych nierówności, dużych kamieni, naturalnych osłon by można na chwilę usiąść, odpocząć, zasłonić się od ciągłego wiatru lub przygotować posiłek. Jak na stole. A sytuacja jeszcze dodatkowo się komplikuje, gdy musisz iść na stronę 😕... Dla kobiety jest to na pewno wielkie wyzwanie. Manitoba (jedna z dwóch preriowych prowincji) była "najwęższa" do przebycia. Od granicy z Ontario do granicy z Saskatchewan liczyła "zaledwie" 517 km. To odległość drogowa z Gdańska do Katowic.
Alberta to powrót do widoków z Ontario - trochę płaskiego, trochę wzniesień, trochę lasów i trochę skał. Tutaj tak jak w poprzednich prowincjach - drogi z doskonałą nawierzchnią i szerokimi poboczami a dodatkowo ogrodzenie przed dziką zwierzyną zabezpieczające jezdnie dróg na całych jej przebiegach.
Rzucają się w oczy gęsto rozsiane platformy wydobywające ropę naftową - wszak Alberta ropą stoi.
Na zachód od Calgary pasmo Gór Skalistych stanowi pogranicze z ostatnią odwiedzoną przez nas prowincją, Kolumbią Brytyjską.
Na koniec Kolumbia Brytyjska. Tutaj to niemal ciągła jazda w górę i w dół. Niewiele jest odcinków dróg bez żadnego przewyższenia. Przełęcze, doliny i góry.
Nie stanowiło to już jednak dla nas większego problemu, ponieważ na przestrzeni przejechanych tysięcy kilometrów wypracowaliśmy sobie odpowiednie przygotowanie fizyczne i wydolnościowe. Obszar tej prowincji był dla nas najpiękniejszą częścią wyprawy pod względem walorów widokowych.
Ogromnie zaskoczyła nas w swej środkowej części wyspa Vancouver. W osi wschód - zachód przebiega przez nią tylko jedna droga - droga nr 4 zwana Pacific Rim Highway. Highway czyli autostrada ale to słowo znacznie na wyrost, nawet jak na warunki kanadyjskie. Droga ta jest niezmiernie kręta, w sporej części wąska i nieposiadająca pobocza ale przede wszystkim prowadząca przez może niewysokie góry ale za to strasznie strome. Dała nam wyspa do wiwatu ale obfitowała też w miejsca niezwykle urocze, jak np. Cathedral Grove.

NAWIGACJA I TRANSPORT

Każda z prowincji posiada całkiem nieźle rozwiniętą sieć punktów informacji turystycznej. W punktach tych można otrzymać papierowe, darmowe mapy prowincji. W przypadku większych prowincji jak Ontario czy Kolumbia Brytyjska, mapy są podzielone na segmenty/regiony. Mapy te nie są zbyt szczegółowe i na pewno nie będą pomocne przy planowaniu wędrówek np. po górskich szlakach ale zupełnie wystarczające jeżeli naszym zamiarem jest dotrzeć do jakiegoś cywilizowanego miejsca lub po prostu przejechać z jednego punktu do drugiego. Sieć dróg jest doskonale oznakowana, posiada dobrą nawierzchnię a pod tablicami z nazwą mijanych miejscowości znajdują się informacje o usługach dostępnych w tej miejscowości.
Aczkolwiek z reguły byliśmy zaopatrzeni w lokalne mapy, to w znakomitej większości korzystaliśmy z darmowej nawigacji na Androida OsmAnd. Aplikacja jest typu open source, jej bezpłatna wersja jest w pełni funkcjonalna (można również nabyć wersję płatną, szczegóły pomiędzy wersjami na stronie autorów), nie wymaga połączenia z siecią a mapy (o rozszerzeniu .obf) dla nawet najbardziej dzikich rejonów świata znajdziecie bez problemu w internecie.
Nawigacja pokazuje ścieżki rowerowe, szlaki górskie, posiada nakładki z cieniowaniem wzgórz i poziomicami a przy każdej wytyczonej trasie podaje jej procent nachylenia i istniejące przewyższenia, co dla nas przy planowaniu trasy rowerowej przez tereny górzyste było wprost bezcenne.

Ogólnokrajowy transport publiczny stanowi kolej państwowa Via Rail Canada. Przejazd pociągiem z Toronto do Vancouver trwa 3 dni i 4 noce a koszt przejazdu w najniższej taryfie (klasa ekonomiczna) zaczyna się od 431 CAD (1 258 zł). Opłata za miejsce na łóżku startuje od 1 077 CAD (3 123 zł). Tak wysokie opłaty może osłodzić możliwość pobytu w Dome Car (wagonie kopułowym), z którego można podziwiać panoramę trasy.
źródło: Winnipeg Free Press

Alternatywą, aczkolwiek wcale nie tańszą, są dalekobieżne autobusy Greyhound lub transport lotniczy.

autobus Greyhound

Generalnie transport nie należy do najtańszych, bo to nie Europa z mnóstwem niskobudżetowych przewoźników lotniczych, znacznie większą populacją i jednak, jakby nie spojrzeć - z krótszymi odległościami. Tutaj lot samolotem w obie strony na trasie Vancouver - Calgary (odległość drogowa to 1000 km w jedną stronę) kosztuje ok. 300 CAD (~ 800 zł). Również kolej pasażerska nie jest tak dobrze rozwinięta i popularna jak w Europie. Największa jej sieć znajduje się na wschodnim wybrzeżu w prowincjach Quebec i Ontario, gdzie odległości pomiędzy większymi aglomeracjami nie są przesadnie duże. Charakterystycznym jest, że pociągi pasażerskie trapi pewna przypadłość - częste i wielogodzinne opóźnienia. Dzieje się tak, ponieważ w Kanadzie transport towarowy przynosi większy zysk niż osobowy. I dlatego posiada priorytet na torach. Dochodzi do tego również fakt, że własność dużej części szlaków kolejowych znajduje się w rękach prywatnych kompanii transportowych. Składy towarowe liczą dziesiątki wagonów, są gigantycznych długości i zawsze obsługują je minimum dwie spalinowe lokomotywy.
źródło: http://www.nationalpost.com
Przejazd takich składów może trwać 20-40 minut, gdyż ich długość nierzadko osiąga 3 mile, czyli prawie 5 kilometrów. Osobowe pociągi Via Rail muszą im ustępować pierwszeństwa i zjeżdżać w punktach mijania na boczne tory.

Podsumowując - najlepszym (czytaj: najtańszym) środkiem przemieszczania się po Kanadzie jest samochód. Najniższa zanotowana przez nas cena jednego litra benzyny wynosiła 0,80 CAD (ok. 2,40 zł).

WARUNKI POGODOWE

Okres naszej wyprawy był obliczony na trzy pory roku i na warunki pogodowe byliśmy dobrze przygotowani. Większość poznanych osób zgodnie twierdziła, że aura tego roku była nietypowa. A oznacza to - nie tak mroźna w Ontario, nie tak sucha na preriach i nie tak gorąca w Kolumbii Brytyjskiej. Ale i tak w pierwszych dwóch miesiącach wyprawy doświadczyliśmy mrozów w Ontario Najniższa zarejestrowana przez nas temperatura w nocy to -8°C. Tyle zaobserwowałem na termometrze mojego zegarka podczas chwilowego przebudzenia ale niewykluczone, że w ciągu całej pory nocnej mogło być jeszcze zimniej. Z kolei w Kolumbii Brytyjskiej mieliśmy całodniowe przerwy z powodu upałów sięgających 38°C, za to na preriach, pomimo deklarowanej przez wiele osób nadzwyczajnej suszy, zdarzały się dni, gdy bywaliśmy totalnie przemoczeni i przez to wychłodzeni, bo dodatkowo smagani szaleńczym wiatrem. Wiatr, to było właśnie największe nasze utrapienie i to on najwięcej i najmocniej dał się nam we znaki.
Kanadyjski wiatr, szczególnie preriowy (bo w Kanadzie wieje wszędzie) nie jest wiatrem znanym z Polski. To nie sympatyczny zefirek ale wiatr o bardzo silnym i stałym natężeniu od poranka do wieczora. Wiejący głównie z zachodu lub północnego zachodu. Jeśli ktoś z Was miał przyjemność być na Islandii, to właśnie taki islandzki wiatr. Z jego powodu musieliśmy w prowincji Saskatchewan przerwać podróż na okres dwóch dni. Jazda rowerem, ba!, nawet jego pchanie, były w tamtych warunkach niemożliwe. Zatrzymaliśmy się w szczęśliwie napotkanym, opuszczonym hotelu robotniczym. Tego dnia w czasie 3 godzin przebyliśmy zaledwie 11 km i byliśmy kompletnie wyczerpani. Wiele napotkanych osób mawiało, że idea przemierzenia Kanady na rowerach jest piękna i chętnie by się do nas przyłączyli, jednakże wybraliśmy zły kierunek - powinniśmy jechać z zachodu na wschód. Wiatr byłby wówczas naszym sprzymierzeńcem.

Do spania używaliśmy kompletów grubej bielizny z poliestru (kupione w Lidl), czyli kalesony i koszulka z długim rękawem a na zmianę takiego samego kompletu z wełny Merino. Na stopach skarpetki lub lekkie, puchowe botki. Przy podejrzeniach, czy informacji o mroźniejszej pogodzie, na głowę dodatkowo szła czapka ze stretchu, na szyję buff, pod plecy sweterek puchowy a na nogi bluza ze stretchu. Izolacja termiczna od podłoża to składana (nie rolowana) alumata z wypustkami à la pojemnik na jajka a na nią samopompa Therm A Rest Prolite Plus. Na tym układaliśmy nasze śpiwory puchowe z serii Panyam firmy Cumulus (ja model 450, małżonka 600). Nigdy nie doznaliśmy w nocy chłodu.
Nasz pobyt trwał miesiąc krócej niż pierwotnie planowaliśmy z uwagi na setki pożarów, które obejmowały tysiące hektarów lasów w Kolumbii Brytyjskiej w czasie, kiedy tam przebywaliśmy.
źródło: https://www.discoverferndale.co
Skutkiem tych pożarów były decyzje administracyjne o zamknięciu szeregu dróg prowadzących w zagrożone obszary. W ślad za tym poszły ewakuacje ludności. Ewakuacją została objęta m.in. Chris Czajkowski - pisarka i przewodnik po kanadyjskiej dziczy, od ponad 30 lat mieszkająca na pustkowiu, z dala od cywilizacji, w samodzielnie wybudowanej chacie w górach. Najbliższe miasto od miejsca zamieszkania Chris to odległe o niemal 300 km Williams Lake. Mieliśmy pobyć z nią przez okres dwóch - trzech tygodni ale spotkanie z wymienionych wyżej powodów nie doszło do skutku. Zaproszenie od Chris otrzymaliśmy poprzez portal Workaway jeszcze przed naszym wylotem z Polski. Podobnie jak Chris ewakuowane było całe miasto Williams Lake oraz wiele mniejszych ludzkich osad. W sumie w wyniku wielkoobszarowych pożarów lasów, które wystąpiły latem 2017 roku na terenie Kolumbii Brytyjskiej ewakuowano ponad 65 tysięcy osób. Spłonęło 1,2 miliona hektarów lasów.
źródło: https://globalnews.ca
Na koniec tematu pogodowego jedna ciekawostka - miejscowość Port Alberni leży w Kolumbii Brytyjskiej mniej więcej pośrodku wyspy Vancouver. Do wschodniego wybrzeża wyspy i Oceanu Spokojnego jest 126 km. Gdy opuszczaliśmy Port Alberni kierując się nad ocean byliśmy w krótkich spodenkach i bez koszulek, gdyż temperatura powietrza wynosiła 35°C. 126 km dalej na wybrzeżu w Tofino i Ucluelet było już tylko 14°C...😮

OWADY, INSEKTY I INNE DZIADOSTWO


Jazda w wietrznych warunkach naprawdę nie należała do przyjemności i nierzadko wysysała z nas energię do ostatniej kropelki. Były jednak i pozytywne strony. Na wietrze nie doskwierało nam żadne robactwo. A było go sporo, zwłaszcza gdy przemierzaliśmy tereny charakteryzujące się wyższą wilgotnością, jak okolice jezior, tereny silnie zalesione czy łąki. Najwięcej do czynienia mieliśmy z komarami. Chroniliśmy się przed nimi używając środków zawierających DEET. Te o stężeniu do 20% były mało skuteczne. Zawsze więc zaopatrywaliśmy się w zapas najsilniejszego, dostępnego środka o stężeniu 30%. Potrafił odpierać ataki tych krwiopijców przez maksymalnie 4 godziny. Szczęśliwie udało nam się uniknąć spotkania z czarną muchą.
źródło: Wikimedia.org, autor Nicolas Perrault
Gdy przekraczaliśmy tereny w Ontario o zwykle wysokiej ich populacji, było dla nich jeszcze za zimno, by zaczęły swój cykl życiowy. A są to kreatury po wielokroć groźniejsze od komarów. Samice, które żywią się krwią by złożyć jaja, posiadają w części gębowej spiczaste przydatki (coś w rodzaju zębów) do przecinania skóry.
samica czarnej muchy, źródło: purdue.edu
Ich ugryzienia są niezwykle bolesne i strasznie długo się goją. Niektóre ich gatunki bywają szczególnie niebezpieczne, gdyż posiadają w ślinie toksynę mogącą w dużych ilościach spowodować wstrząs anafilaktyczny. Postoje i noclegi sprzyjały załapywaniu kleszczy. Na nich DEET nie działał. Sporo ich znajdowaliśmy, zwłaszcza wewnątrz namiotu podczas przygotowań do snu. Najczęściej wędrowały sobie po naszych nogach, zawsze jednak szczęśliwie dla nas zdołaliśmy wszystkie zneutralizować zanim zdążyły wbić się w nasze ciała. Hmm, a może to nie nasz refleks a jednak DEET powodował, że tylko wędrowały, szukając nieskażonego miejsca na wgryzienie... 🙇?

NOCLEGI

Planując wyprawę nawiązaliśmy kontakty z osobami z Couchsurfing oraz Workaway. Tym sposobem w kilku miejscach pobyt mieliśmy wcześniej uzgodniony. Będąc już na miejscu wykorzystywaliśmy natomiast wszelkiego rodzaju wolno stojące nieruchomości jak opuszczone domy, hotele robotnicze, garaże, biura, budynki gospodarcze i wszystko co napotkaliśmy po drodze a posiadało dach. Miejsca takie były nieocenione, zwłaszcza gdy w ciągu dnia jechaliśmy w deszczu i byliśmy kompletnie przemoczeni i zziębnięci. Mogliśmy tam przebrać się w suchą odzież a mokrą rozwiesić do suszenia. Nie wymagały rozkładania namiotu, co pozwoliło nam oszczędzić czas ale także umożliwiały przygotowanie posiłku. Najwięcej tego typu noclegów odbyliśmy w Ontario, ponieważ tam w miarę regularnie na takie opuszczone nieruchomości natrafialiśmy.
Często otrzymywaliśmy zaproszenia od przypadkowo napotkanych osób, najczęściej zdarzało się to przed wszelkiego rodzaju sklepami podczas zakupów lub w trakcie pobytu w restauracjach A&W czy Tim Hortons, gdzie korzystaliśmy z darmowych punktów WiFi. Wówczas noc spędzaliśmy po prostu w czyimś domu, mając do dyspozycji wszelkie domowe udogodnienia. Zaproszenie takie najczęściej także obejmowało posiłki. Fundament naszych kwaterunków stanowiło jednak nocowanie pod namiotem. Używaliśmy ultralekkiego namiotu 3-osobowego Cloud Up3 chińskiej marki Naturehike. Nigdy nas nie zawiódł. Rozbijaliśmy go głównie przy drogach, którymi się przemieszczaliśmy, na miejscach odpoczynku lub przeznaczonych na piknik (jeżeli takowe były). Jeżeli nie, to gdzieś w miejscu lekko osłoniętym, na uboczu. I w końcu metodą "na gospodarza".
Pytaliśmy po prostu właścicieli posiadłości o możliwość rozbicia namiotu na jedną noc gdzieś na trawniku, na polu czy w ogrodzie. Najczęściej uzyskiwaliśmy zgodę i dodatkowo możliwość skorzystania z łazienki. Zaledwie kilka razy nocowaliśmy na campingach. Zwykle są one umiejscowione na terenie parków narodowych lub prowincjonalnych. My przebywaliśmy w tych w parkach narodowych zarządzanych przez Parks Canada.
Johnston Canyon Campground - 27.40 CAD
W 2017 roku z okazji 150-lecia Kanady wstęp do wszystkich parków narodowych był bezpłatny. Opłatę trzeba jednak uiścić za miejsce/stanowisko na campingu. Na jednym takim stanowisku mogą się znajdować maksymalnie dwie "noclegownie", np. dwa namioty, przyczepa campingowa + namiot bądź camper + namiot. Należność wynosi 15.70-38.20 CAD (1 CAD = 2.90 zł) w zależności od wyposażenia campingu i jego umiejscowienia. Interesujące jest, że w sezonie większość campingów w parkach narodowych charakteryzuje się brakiem wolnych miejsc. I może tak być na przestrzeni wielu setek kilometrów, dlatego osoby zmotoryzowane miały pod górkę 😕. Spotkaliśmy ich całe rzesze, odchodzących z kwitkiem od budki przy bramie wjazdowej. Rowerzyści i osoby wędrujące pieszo mają nad nimi przewagę - obsługa parku zawsze znajdzie dla nich jakiś kąt do rozbicia namiotu na okres nocy, mając na względzie ogromne odległości do kolejnego takiego miejsca oraz dziką zwierzynę. Za ten przydzielony kąt trzeba było oczywiście uiścić stosowną opłatę. Namiot, którego używaliśmy

DBAŁOŚĆ O DZIEDZICTWO

Zasmuciły nas ogromne ilości śmieci walające się wzdłuż dróg. Szczególnie widoczne to było wczesną wiosną, gdy brakowało jeszcze wysokiej, bujnej roślinności, która mogłaby je przysłonić. Być może przemierzając rozległe przestrzenie Kanady autem nie rzuca się to w oczy ale jadąc ze średnią prędkością 15 km/h nie byliśmy w stanie ich przeoczyć.
Nie jest to może nic szczególnego - przecież i w Europie ludzie śmiecą na potęgę. Ale na naszym, europejskim, mocno zurbanizowanym podwórku nie kontrastuje to tak silnie z otoczeniem. Tak więc śmieci w Kanadzie mnóstwo - mimo umieszczonych w wielu miejscach tablic informujących o grożącej w wysokości nawet 2000 CAD karze za zaśmiecanie. Zaobserwowaliśmy jedną zasadę - im mniejsze odległości między miejscowościami, tym przy drodze śmieci więcej. Królowały kubki po kawie z Tim Hortons ale nie brakowało nieśmiertelnych plastików, aluminiowych puszek, resztek ludzkiego jedzenia, czy opakowań po batonach i chipsach. To ogromna szkoda - przede wszystkim wpływająca pośrednio na zmniejszanie populacji dzikiej zwierzyny. Pozostawianie resztek jedzenia (lub czegokolwiek o interesującym zapachu) wabi zwierzęta, które opuszczając swoje siedliska i kierując się do miejsc pobytu ludzi tracą wrodzoną nieufność i lęk przed istotą ludzką. Zwierzęta jak ludzie - korzystają z najłatwiejszego sposobu na  znalezienie pożywienia. Taka np. lodówka turystyczna (po angielsku cooler) to dla niedźwiedzia żadna przeszkoda.
Nie zabezpieczone prawidłowo resztki ludzkiego jedzenia to dla nich istne Eldorado. Systematycznie zatem w te miejsca wracają licząc na łatwy łup. Wszelkie tego typu zachowania dzikiej zwierzyny są w Kanadzie szczegółowo badane, ponieważ stanowią dla społeczeństwa potencjalne zagrożenie - w starciu z kuguarem, wilkiem czy niedźwiedziem zwykły człowiek z reguły przegrywa. Krajowe procedury zakładają wyłapanie takiego zwierzaka i przetransportowanie go w odległy, odludny rejon. Częściej jednak kończy się po prostu eksterminacją konkretnego osobnika. Aby sytuacji takich zdarzało się jak najmniej, przypominają i uczulają na ten fakt tablice informacyjne, ulotki wręczane przez różnego rodzaje organizacje, a także media i służby państwowe.

Ciekawym zagadnieniem jest ochrona przez każdą z prowincji swoich zbiorników wodnych i żyjącej w nich fauny i flory. Podczas transportu jakiegokolwiek pojazdu wodnego, przy przekraczaniu granic między prowincjami należy to zgłosić i poddać się obowiązkowej kontroli.
Byliśmy świadkami inspekcji prowadzonej przez Służbę Ochrony Środowiska i Parków w Albercie, podobne jednak istnieją w każdej z prowincji.
Kontrole takie mają zapobiec niekontrolowanemu napływowi obcych gatunków i drobnoustrojów, które mogą okazać się zbyt inwazyjne lub nawet zabójcze dla miejscowych populacji.

ZWIERZĘTA

Wybraliśmy się do Kanady z nadzieją spotkania zwierząt w ich naturalnym środowisku, ze szczególnym naciskiem na niedźwiedzie. Z naszej pary tylko małżonka miała przyjemność zaobserwować przekraczającego jezdnię czarnego niedźwiedzia ale radość jest tylko połowiczna, bo ta obserwacja odbyła się z tylnego siedzenia samochodu podczas dość szybkiego przejazdu. Później co prawda widzieliśmy zarówno niedźwiedzia czarnego jak i dwa niedźwiedzie grizzly, ale przebywały one w placówkach opiekuńczych na ogrodzonych wybiegach i nigdy już nie powrócą do swojego środowiska naturalnego. Najczęściej widywaliśmy drobną zwierzynę i szeroki wachlarz ptactwa.
Z większych ssaków cieszących się wciąż wolnością widzieliśmy łosie, jelenie, elki (nieprzetłumaczalne na język polski - to zwierzę należące do jeleniowatych ale znacznie większe i masywniejsze od europejskiego jelenia), sarny, lisy bobry, świstaki i ogromne kolonie piesków preriowych.
Poza tym szopy i tchórze ale jedynie przy drogach jako ofiary zdarzeń drogowych. Podczas pobytu na wyspie Vancouver mieliśmy przyjemność codziennej obserwacji malutkich ale uroczych stworzeń - kolibrów. Pod dachem domu, w którym przebywaliśmy zawieszone były poidła ze słodką miksturą o skonkretyzowanym składzie, którą kolibry uwielbiają. Pojawiały się tam zatem bardzo często.

ASPEKT FINANSOWY

Jednostką płatniczą w Kanadzie jest dolar kanadyjski (CAD lub CA $), który dzieli się na 100 centów. Kurs wymiany na dzień dzisiejszy wynosi 1 CAD = 2.90 zł. Ceny podawane są netto - do wszystkich cen w sklepach czy punktach usługowych należy zawsze doliczyć 5% podatku federalnego i 0-8% podatku prowincjonalnego (wysokość podatku zależna od prowincji). W odwiedzonych przez nas prowincjach nie było problemów z płatnościami kartą płatniczą. My używaliśmy karty debetowej Mastercard (wydawana do zwykłego rachunku bankowego). Na wszelki wypadek dysponowaliśmy także gotówką nieprzekraczającą 100 CAD.

Przed wyjazdem założyliśmy całkiem nowy rachunek bankowy. Koszt 9,99 zł/m-c + 0,99 zł za korzystanie z karty (jeżeli kartą dokona się przynajmniej 4 transakcji bezgotówkowych - w innym przypadku 3,99 zł/m-c). Nie najtaniej ale rachunek posiadał dwie bardzo istotne zalety - niezwykle korzystny przelicznik walutowy przy zagranicznych transakcjach dokonanych kartą oraz ubezpieczenie zdrowotne, ważne na terenie całego świata. Ubezpieczeniem tym objęty jest zarówno posiadacz jak i współposiadacz rachunku. Tym sposobem na traciliśmy nic na opłatach bankowych za przewalutowanie, gdyż bank otrzymywał kwotę transakcji w złotówkach i obciążał konto złotówkowe (transakcje kartą rozliczane były przez organizację płatniczą Mastercard). Odszedł też problem konieczności zawierania z firmą ubezpieczeniową odrębnej umowy ubezpieczenia zdrowotnego na czas podróży i pobytu poza granicami Polski, za które w naszym wypadku najtańsza z firm żądała prawie 1000 zł. Dzięki założonemu rachunkowi bankowemu nasze ubezpieczenie dla dwóch osób na okres 6 miesięcy wyniosło zaledwie 6*(9,99 zł + 0,99 zł), tj. 65,88 zł.

Cały nasz wyjazd trwał 162 dni. Przez ten okres na dwie osoby wydaliśmy łącznie 12 888 zł - to 40 zł na osobę dziennie:
* przelot (w tym transport rowerów i dojazd na lotnisko z bagażami) 6 619 zł
* wyżywienie 4 657 zł
* przejazdy lokalne (metro, promy) 347 zł
* noclegi 168 zł
* chemia 120 zł
* pozostałe wydatki (pamiątki, bilety wstępu, elementy ekwipunku itp.) 977 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli post się Tobie podobał, masz jakieś refleksje bądź pytania - zapraszam do komentowania.