niedziela, 1 września 2019

Rekonesans po Bałkanach. Albania.

Bałkany to taki wyznaniowo-narodowościowy tygiel Europy. Nie jest on zbytnio stabilny i często staje się zarzewiem konfliktów międzynarodowych. Tutaj swoje korzenie miały wybuch I Wojny Światowej, krwawy w skutkach rozpad Jugosławii, czy ostatnio oderwanie części terytorium Serbii skutkujące powstaniem spornej Republiki Kosowa. Pomimo tej niestabilności, z uwagi na swoje geograficzne położenie i klimat, Bałkany stanowią jeden z najczęściej wybieranych kierunków urlopowych. Prym wiodą kraje nadmorskie, wśród których przoduje Chorwacja. Przy niej Albania uchodzi za dalekiego, ubogiego krewnego. Ale jednak - fascynującego 😉.
Podobnie jak niegdyś Polska, Albania była krajem komunistycznym o gospodarce planowanej centralnie. Podobno jeszcze w latach 80-tych istniał zakaz posiadania samochodów przez obywateli 😨. Współcześnie stanowi republikę parlamentarną i należy do krajów silnie rozwijającym się, chociaż wciąż pozostaje najbiedniejszym państwem bałkańskim.

Nienajbogatsza, niedoceniana, jednakże posiadająca atuty, którymi niejedną osobę z pewnością zaskoczy. I tak miłośnikom obiektów militarnych może zaoferować ewenement chyba nawet na skalę światową - setki tysięcy(!) maleńkich bunkrów, które zostały na terenie całego kraju wybudowane w najdziwniejszych miejscach przez okres ustroju komunistycznego, w większości za rządów Envera Hodży.

Kujtima Çashku, scenarzysta i reżyser filmu fabularnego "Pułkownik bunkier", opisał to w następujący sposób:
O dyktaturach z Ameryki Łacińskiej, Azji, Afryki czy z Europy wiemy już właściwie wszystko. Tylko albańska wersja jest wciąż zakamuflowana. Nie było bowiem dotychczas takiego kraju na świecie, w którym każda rodzina miałaby własny bunkier. W poprzednim systemie przez dwa dziesięciolecia w Albanii, liczącej ok. 3 mln mieszkańców, wybudowano aż 400.000 bunkrów. Czy to nie zbiorowa paranoja ?

W swoim filmie staram się więc odpowiedzieć na pytania: skąd się bierze permanentny lęk i w imię czego niszczy się ludzkie wartości? To bilans poprzedniego systemu. Za pomocą rozsądku i rozumowania nie da się jednak rozszyfrować wszystkich naszych narodowych tajemnic.
Bunkry to ciekawe ale ponure pamiątki po ponurych czasach. Za to powodem do dumy mogą być nadmorskie riwiery, którymi to biedny kuzyn wcale nie odstaje od swoich bałkańskich, bogatszych sąsiadów. Adriatyk na północy i Morze Jońskie na południu przyciągają krystalicznie czystą wodą o pięknym turkusowym odcieniu.
Ci, którzy od słonej preferują słodką wodę, mogą zakotwiczyć nad brzegiem któregoś z trzech ogromnych jezior: Szkoderskim (powierzchnia 368 km²), Ochrydzkim (347 km²) czy Prespa (288 km²) albo odbyć wycieczkę stateczkiem po perełce północnej części kraju - Jeziorze Komani, które właściwie jest długą rzeką wijącą się pomiędzy górskimi zboczami. No i na koniec góry. Właśnie, góry. Masywy górskie zajmują aż 75% powierzchni państwa. To raj dla zwolenników górskich wędrówek i pejzaży.

Do Albanii dotrzeć można samochodem lub samolotem. Niestety, nie jest to popularny kierunek dla tanich linii lotniczych. A wśród nie-tanich trudno znaleźć bilet w obie strony w cenie poniżej 1000 zł. A i taki trzeba kupić raczej ze sporym wyprzedzeniem. Do tego jeżeli chcemy po przylocie zobaczyć coś więcej niż tylko najbliższe okolice, to czeka nas koszt wypożyczenia samochodu. Zatem opcja dotarcia samochodem, choć z pewnością bardziej męcząca i czasochłonna, wydaje się oferować większą niezależność.

Ponieważ jest nas teraz troje a najmłodszy uczestnik wyjazdu liczy sobie 11 miesięcy, potrzebujemy znacznie większego zaplecza logistycznego niż dotychczas 🙇. Decydujemy się więc właśnie na przejazd samochodem. Przed nami jakieś 2 000 km. Plan jest taki, by przy dwóch kierowcach dotrzeć na miejsce bez noclegu po drodze 😵. Z takim małym pasażerem najlepiej wyjechać w nocy, kiedy to przypada mu największa, dobowa ilość godzin snu.

Przecinamy całą Polskę a następnie jedziemy przez Słowację, Węgry i Serbię. Na Słowacji skorzystaliśmy z bezpłatnych odcinków dróg ekspresowych, na węgierskie autostrady wykupiliśmy wcześniej elektroniczną winietę (9560 HUF/miesiąc, tj. ok. 140 zł) a w Serbii płatność na bramkach autostradowych bez problemu można opłacić kartą bankową. Przed stolicą Serbii, Belgradem odbijamy na zachód w kierunku Czarnogóry. Na pierwszy punkt w Albanii wybraliśmy bowiem leżący niedaleko granicy czarnogórsko - albańskiej Lake Shkodra Resort w Omarë. Kemping wywiera na nas niesamowicie pozytywne wrażenie.

Opłata za dwóch dorosłych i niemowlę, samochód, namiot i prąd wynosi 17.50 €/doba. Jak się później okaże, ten właśnie kemping będzie podczas tej wycieczki kempingiem najlepszym i o najwyższym standardzie ze wszystkich, na których przyjdzie nam się zatrzymać. Zostajemy tu na trzy dni. Długi dystans "na raz", niezamierzone, wymuszone objazdy po często "dziwnych" drogach, do tego wielogodzinne oczekiwania na trzech granicach było jednak męczące i dało wszystkim w kość.

Leniuchujemy więc. W upale sięgającym 40°C nie mamy ochoty na jakąś większą aktywność, z wyjątkiem krótkich spacerów "wkoło komina" po okolicy. Z dalszych wypadów to dla ociupinki wytchnienia i komfortu dostarczanego przez samochodową klimatyzację udajemy się jedynie na przejażdżkę malowniczą drogą SH20 po górskich serpentynach.

Kemping usytuowany jest, jak wspomniałem wcześniej, niedaleko granicy z Czarnogórą. Czarnogóra w okresie 1945–1992 stanowiła republikę związkową Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii. Następnie po rozpadzie federacji w 2002 r. wraz z Serbią tworzyła przez nieco ponad dekadę Federalną Republikę Jugosławii a po zmianie nazwy - państwo Serbia i Czarnogóra. Skutkiem referendum niepodległościowego w 2006 r. parlament zadeklarował oderwanie od Serbii i proklamowanie niepodległości. Czarnogóra to mikro państwo, tak zarówno pod względem powierzchni jak i ludności. Liczy sobie niecałe 700 tys. obywateli. To już Kraków ma więcej mieszkańców. Mimo faktu, że Czarnogóra nie jest członkiem Unii Europejskiej i nie należy do strefy euro, oficjalną jednostką monetarną jest euro 😀. Robimy zawrotkę do Czarnogóry.
brrruuum, brrruuum do Czarnogóry!

Sutomore to czarnogórski, niewielki kurort turystyczny leżący nad Morzem Adriatyckim. Nie ma tutaj żadnego zorganizowanego kempingu ale jest kilka plaż. Bez problemu można by wybrać na obozowisko i nocleg jakieś miejsce w bezpośrednim pobliżu którejś z nich, ale wówczas nie dysponowalibyśmy elektrycznością. A potrzebujemy jej do zasilania lodówki, która niemal w całości wypełniona jest wiktuałami dla juniora. Trochę czasu spędzamy więc na poszukiwaniu jakiegoś pokoju. W końcu nieco poza miastem, w Spičansko Polje znajdujemy klimatyzowany apartament z kuchnią i łazienką. Cena to 17.50 € za 2 dorosłych i juniora za dobę. A więc identycznie jak w poprzednim miejscu nad jeziorem w Albanii. Po rozpakowaniu ruszamy szukać ochłody w wodzie.

Plaże w Sutomore i jego okolicach są piaszczysto-żwirowe lub żwirowo-kamieniste. Nam najbliżej jest do plaży Strbina (spotkałem się też z nazwą Plaža Milene Dravić). Dobrze jest posiadać buty do wody aby podczas chodzenia po żwirze czy kamykach nie bolały stopy. A akurat w tym miejscu buty takie są szczególnie pożądane, gdyż w wodzie, między leżącymi na dnie kamieniami, napotykamy liczne kolonie jeżowców. I to niedaleko brzegu. Nadepnięcie na to stworzenie bosą stopą może spowodować zranienie kolcem a w efekcie bolesną, łatwo ulegającą zakażeniu i długo gojącą się ranę.

Miasteczko przytulone jest do wzgórza Golo Brdo, na którym znajdują się ruiny dwóch twierdz: twierdzy Tabija oraz weneckiej twierdzy Haj-Nehaj. Tę drugą mamy niemal wprost pod samym nosem. Postanawiamy zjeść tam śniadanie i następnego dnia po zakupie w pobliskiej piekarni świeżych wypieków maszerujemy na górę. Po niespełna pół godziny marszu wąską ścieżką jesteśmy na miejscu.

Ruiny są w wielu miejscach porośnięte chaszczami. Niektóre są kolczaste, przedzieranie się przez nie może skończyć się poranieniem nieosłoniętych części ciała lub uszkodzeniem odzieży. Trzeba naprawdę uważać. Warto jednak podjąć ryzyko, gdyż panorama roztaczająca się z resztek murów okalających ruiny wynagradza sowicie wszelkie niedogodności.

Powrót do Albanii. Bałkany to nie Unia Europejska, więc po raz któryś z rzędu dzielnie na granicy odbębniamy oczekiwanie na swoją kolejność do kontroli celno-paszportowej. Na szczęście wszystko odbywa się dość szybko i już pędzimy dalej. Celem jest Radomirë. To maleńka, leżąca na odludziu w górach we wschodniej części kraju wioska. Prowadzi do niej koszmarna droga: wąska, kamienista i wyboista.

Tę "drogę" polecam dla pojazdów: z napędem na cztery koła, lub z wyższym od standardowego zawieszeniem lub... na tyle leciwych, że ich poobijanie nie będzie stanowić większej szkody. Nasz nie kwalifikuje się do żadnej z tych kategorii, dlatego dla potrzeb tej wycieczki postanowiłem, że to ostatnia tego rodzaju próba. Z pewnością znajdzie się mnóstwo innych atrakcji, do których prowadzi bardziej cywilizowany dojazd. Ale póki co jesteśmy w Radomirë.

W wiosce czas jakby stanął w miejscu. Bieda, aż piszczy to słabo powiedziane. Mieszkańcy, których spotykamy nie wydają się jednak tym faktem przybici. Z uśmiechem pomykają ze swoimi jucznymi zwierzątkami. Nad niską zabudową z ubogimi domkami góruje meczet z dwoma dumnymi, strzelistymi minaretami. To najbardziej okazały i jednocześnie najlepiej utrzymany tutaj budynek.

Na nocleg mamy do wybory dwa niewielkie hotele. Chociaż lepszym określeniem byłoby pensjonaty. Wybraliśmy "Korabi", obiekt będący jeszcze w trakcie rozbudowy, ale w tej samej cenie co konkurent (10 €/osoba) oferujący nieco lepszy standard. No i z właścicielem (osobą z obsługi?) można było porozumieć się w języku angielskim.

Na klimatyzację w pokoju nie mamy co liczyć, jednak wyposażenie znajduje się w lepszym stanie a sam budynek mimo, że z zewnątrz w stanie niemal surowym, wewnątrz posiada lepszy mikroklimat przez co nie jest duszno ani gorąco. Całkiem czysto wyglądają też w pokojach toalety. Są one innego rodzaju niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni 😖. Podobne spotkaliśmy już w innych krajach basenu Morza Śródziemnego a także w Japonii.

Do Radomirë przyjechaliśmy z prostego powodu. Jest to doskonały punkt wypadowy do wejścia na najwyższy szczyt Albanii. Korab, bo o nim mowa, liczy sobie 2 764 m n.p.m. i leży w górskim paśmie biegnącym granicą albańsko-macedońską. Z tej przyczyny stanowi najwyższy szczyt dwóch krajów jednocześnie, czyli tak Albanii jak i Macedonii (obecnie, w wyniku ugody z Grecją o nazwę geograficzną - Macedonii Północnej). Zgodnie z informacją umieszczoną na lekko zdezelowanej tablicy stojącej na początku szlaku wędrówka na szczyt winna zająć 5 godzin. Ponieważ droga w obie strony może wyjść ok. 10 godzin nie damy rady tego zrobić z juniorem. Zatem małżonka zostaje w punkcie stacjonowania a wyzwanie podejmuję ja.

Wymarsz z samego rana o 7:05 po śniadaniu. Szlak prowadzi w kierunku południowym i to jest bardzo dobrze, bo od wschodu zaporę przed promieniami słonecznymi tworzą górskie grzbiety. Przynajmniej przez pewien czas 😎.

Trzeba pamiętać o zaopatrzeniu się w wystarczającą ilość wody w obie strony. Faktem jest, że na żadne źródło czy strumień o tej porze roku nie natrafiłem. Gdyby jednak takowe było, to z pewnością nie uzupełniałbym z niego zapasów wody. Powód jest prosty, nawet na dużych wysokościach napotykałem pasące się stada zwierząt gospodarskich.

Woda może być zanieczyszczona np. ich odchodami i istnieje duże prawdopodobieństwo, że filtry do wody nie byłyby zbyt pomocne. Spożycie takiej zanieczyszczonej, nawet przefiltrowanej wody skończyć się może w najbardziej łagodnym przypadku rewolucjami żołądkowymi. A to podczas jakiejkolwiek podróży zjawisko najmniej pożądane.

Szlak nie jest wymagający, chociaż jego oznakowanie wydaje się minimalistyczne i przypadkowe. Tam, gdzie było go brak a miejsce umożliwiało kilka scenariuszy, posiłkowałem się darmową aplikacją nawigacyjną offline OsmAnd. A takie miałem wokół okoliczności przyrody 😊.

I pomyśleć, że dla mnie to niezbyt trudna może, ale jednak jakaś tam wyprawa. Za to dla tutejszych mieszkańców ot, zwykła codzienność. Ktoś przecież te zwierzęta musi na te wysokości prowadzić. Dobrze, że nie wychodziliśmy na szlak razem, bo z pewnością zostałbym przez miejscowego nieźle odstawiony 💃.

Na szczyt docieram w czasie o kwadrans dłuższym niż wskazane na tablicy 5 godzin. Według zapisanego w nawigacji śladu gpx przeszedłem 10,5 km. Tempo nie było jakieś mordercze, często robiłem przystanki na zrobienie fotek, czy kilka ujęć do filmu. Z całą pewnością mogę więc powiedzieć, że przeciętny wędrowiec jest w stanie zmieścić się w podanym limicie czasu i to nawet z pewną jego oszczędnością.
najwyższy szczyt Albanii - Korab 2 764 m n.p.m.

Aby nie dublować trasy, drogę powrotną robię od strony wschodniej. Wyszło dalej, bo 12,5 km ale o pół godziny szybciej. W sumie zatoczyłem koło. Szlak nie był oznakowany i okazał się być bardziej wymagający niż pod górę. Istniały co prawda spokojne odcinki, jak przejście przez dwie rozległe doliny,

ale przez większość czasu trzeba było zmagać się ze skalnymi rumowiskami lub obchodzić takie przewyższenia, na które wejście lub późniejsze zejście okazywały się być niemożliwe. Koniec końców do pensjonatu dotarłem totalnie styrany. Z pewnością powrót tą samą drogą co wejście byłby łatwiejszym rozwiązaniem. Dla osób zainteresowanych udostępniam do ściągnięcia pliki moich śladów w formacie gpx z wejścia na szczyt i powrotu.

Opuszczamy góry i przemieszczamy się ponownie nad jezioro. Tym razem Jezioro Ochrydzkie, które Albania dzieli z Macedonią Północną. Wybieramy część leżącą właśnie po stronie Macedonii Północnej. Po przekroczeniu granicy kołujemy wzdłuż brzegu w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. W miejscowości Kališta w oko wpada nam kemping Sunrise. Jego oferta jest zaskakująca.

Otóż osoba dorosła zapłaci za dobę 5 € a dziecko w wieku 6-12 2 €. W cenę wliczony jest samochód/motocykl/rower/namiot, prąd, darmowe WiFi, powitalny oraz każdego dnia pobytu poranny drink (kawa, herbata, napoje gazowane, soki). Za 3 € można skorzystać z pralki. Za darmo mamy do dyspozycji plażowe leżaki, kajak, rower wodny i rower miejski. Jest też oczywiście może nie 5-gwiazdkowy, ale pełen węzeł sanitarny. A mówiono, że takie rzeczy to tylko w Erze 😊.

Jezioro swą nazwę bierze od leżącego na jego brzegu miasta Ochryda. Zarówno miasto jak i jezioro wpisane są na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jednym z interesujących obiektów w mieście są ruiny twierdzy cara Samuela z czasów pierwszego państwa bułgarskiego.



Atrakcje turystyczne (jak np. odwiedzane ruiny twierdzy) bywają do siebie podobne. Łączy je również to, że w ich pobliżu natknąć się można na stoiska z pamiątkami. A przy tych stoiskach czasami ma się wrażenie, jakby się przez cały czas wciąż w Polsce było 😂.

Żegnamy Macedonię Północną i wracamy do Albanii. Tym razem na dobre - do końca tej wyprawy nie będziemy już opuszczać jej granic. Albańskie miasto Berat podobnie jak macedońska Ochryda stanowi część Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z racji domostw wybudowanych na stoku wzgórza zwane jest "miastem tysiąca okien".

Przejścia pomiędzy tymi domostwami potrafią przyprawić o klaustrofobię. Spacer ciasnymi uliczkami tylko z lekkim, miejskim plecakiem na plecach 🎒 już może stanowić wyzwanie, ale dla osoby o, hmm, większych gabarytach bądź z plecakiem podróżnym, wypełnionym po brzegi taka próba mogłaby się w tych wąskich szczelinach okazać zadaniem nie do wykonania.

Na samym szczycie wzgórza powyżej tej ciasnej zabudowy góruje nad miastem wzniesiony w czasach bizantyjskich zamek.

Do czasów współczesnych zachowały się spore fragmenty muru obronnego z takimi obiektami fortyfikacyjnymi jak wieże (jest ich aż 24) i bramy (tych są 3).

Możemy pospacerować uliczkami wciąż jeszcze częściowo zasiedlonej zabudowy mieszkalnej w obrębie tychże murów,

czy obejrzeć wywierające ogromne wrażenie głębokie, kamienne zbiorniki na wodę, pomagające w dawnych czasach przetrwać oblężenie czy okres suszy.

Są też pozostałości tureckich koszarów i szereg budynków sakralnych.

Ten rozległy teren na szczycie wzgórza jest absolutnie całkowicie wystawiony na palące promienie słoneczne. Dla nas średnio 😰 ale dla rosnących tu drzew figowych wydaje się miejscem idealnym. Świeża figa prosto z drzewa? Dlaczego nie...

Kolejną naszą przystanią będzie Përmet. Można tam dojechać drogą SH74 ale można też lokalną drogą prowadzącą przez miejscowości Poliçan i Çorovoda. Po co wybierać lokalną, krętą o gorszej nawierzchni drogę? Po to, by zobaczyć kanion rzeki Osumi. Liczy on sobie 26 km długości a skalne ściany wznoszą się na wysokość 450 m.

Mamy lato, wody w rzece niewiele, chociaż gdzieś w jej przebiegu znajdujemy miejsce na krótkie taplanie. Było ono naprawdę krótkie, bo nagle z południa nadeszły bure chmury a wraz z nimi grzmoty i błyskawice. W takich warunkach zabawa w wodzie jest niebezpieczna. Nastąpiła szybka ewakuacja.

Miasteczko Përmet. Jak głosi tablica na skwerze znajdującym się przy wjeździe do miasta "z wyjątkiem morza mają tu wszystko".

Jednym z "tego wszystkiego" jest olbrzymi głaz wspaniale wyróżniający się z tła miejskiej zabudowy. Nie sposób go przeoczyć.

Jego pochodzenie nie jest wyjaśnione. Głaz u dołu został wewnątrz wydrążony, powstały otwór poddano wykończeniu i w ten sposób stworzono przejście łączące przeciwległe strony.

Z kolei metalowe schody przytulone do zewnętrznej ściany umożliwiają wejście na górę i podziwianie panoramy miasta i okolic.

Obchodząc głaz dookoła po obwodzie napotykamy na co? A jakże, na to o czym wspominałem na początku tego wpisu. Na bunkier. To kolejny przykład tego, że budowane były w najbardziej dziwacznych miejscach. Ze strategicznego punktu widzenia często zupełnie bezsensownych.

Ale nie dla tego głazu tutaj przyjechaliśmy. Kilkanaście kilometrów stąd znajduje się miejsce, do którego ciągną tłumy ludzi. Zarówno turystów jak i miejscowych. Klamoty zostawiamy więc w bardzo przyjemnym, o wysokim standardzie gościńcu Joan Guesthouse a sami udajemy się do Benjë. Tam naturalne wody termalne o dużej zawartości siarki mieszają się z zimnym, górskim strumieniem wód rzeki Langarica. W przebiegu tych wymieszanych wód utworzono dwa baseny, w których utrzymuje się przyjemna, całoroczna temperatura wody w okolicach 30°C.

Obecny tutaj błotnisty osad posiada zdolności regeneracyjne dla skóry, dlatego też kąpiel i błotne okłady zalecane są ze względów zdrowotnych - szczególnie korzystnie wypadają w leczeniu chorób reumatycznych i żołądka.

Z tego punktu bierze swój początek kolejna atrakcja. Rzeka przepływająca pod XIX-wiecznym mostem Katiu wpływa do kanionu Lengarica, którego przebieg nie jest może tak spektakularny jak kanionu Osumi, ale także dostarczy mnóstwa pozytywnych emocji. Ma on ok. 5 km długości a ściany skalne osiągają wysokość 160 m. Niestety, my przybyliśmy bardzo późnym wieczorem. Zdecydowanie za późno by spróbować krótkiego nawet spaceru, a po wtóre ponownie nie dopisała aura, bo nawet taplaliśmy się wykorzystując chwilową przerwę podczas przelotnych opadów deszczu. W takich warunkach temperatura powietrza bardzo szybko uległa obniżeniu, i o ile kąpiel w ciepłej wodzie sprawiała przyjemność i dawała zadowolenie, to spacer po kamiennym, wilgotnym kanionie z pewnością nie byłby dobrym pomysłem. Chcąc nie chcąc wracamy na noc do "naszego" gościńca w Përmet.

Przed wyjazdem do Albanii słyszałem mnóstwo opinii o drogach w opłakanym stanie technicznym i całkowitym nieprzestrzeganiu przepisów ruchu drogowego przez kierowców. W rzeczywistości tak tragicznie nie jest. Co prawda na drodze może zaskoczyć nas coś takiego

lub takiego


ale to zdarzenia losowe, które równie dobrze mogą wystąpić w innych krajach. Większość głównych albańskich dróg posiada bardzo dobrą nawierzchnię, mijaliśmy też sporo będących w trakcie budowy zupełnie nowych odcinków tras.

Faktem jednak jest, że kierowcy wyprzedzają "na trzeciego" dosłownie wszędzie, a na skrzyżowaniach i rondach (nawet w dużych miastach) nieważne są znaki drogowe lecz zasada "większy jest szybszy i zawsze ma rację" 🚚. Do tej zasady można szybko przywyknąć. Szczególnie łatwo powinno być naszym rodakom 😄. Jednak mimo takiej partyzantki na drogach trzeba przyznać, że nie widzieliśmy ani jednej kolizji drogowej czy skutków takiej kolizji. Widzieliśmy za to spore ilości zwierząt hodowlanych spacerujących sobie beztrosko po jezdni. Bez opiekuna oczywiście.

Poruszając się po Albanii samochodem trzeba mieć to na uwadze i nigdy nie pozwolić sobie nawet na chwilę rozkojarzenia, bo skutki mogą okazać się przykre.

Powoli czas naszej podróży dobiega końca. Opuszczamy Përmet, zahaczając jeszcze o kościółek Świętej Marii w pobliskim Leuse. Położony jest na górskim zboczu, pośród zasłaniających go wysokich drzew, tak, jakby chciał ukryć swą obecność przed ciekawskimi oczami.

Prowadzi do niego 3-kilometrowa wąska szutrowa ścieżka. Kościółek jest zaniedbany ale wciąż przypomina o swej świetności całkiem dobrze zachowanymi, zdobiącymi ściany i sufit kolorowymi freskami.

Stąd jedziemy już na wybrzeże, gdzie liczymy na znalezienie jakiegoś ustronnego, niezatłoczonego miejsca. Szanse ku temu są duże, bo to koniec sierpnia i turnusy wakacyjne w wielu obiektach dobiegły już końca. Przecinamy góry Çika i wjeżdżamy na znajdującą się na trasie przełęcz Llogara. Z punktu widokowego rozpościera się wspaniały widok na linię brzegową. Mamy też kolejny bunkier. Tym razem olbrzymi, strzegący dostępu od strony morza.

Po zjeździe z przełęczy, pomiędzy miejscowościami Palasë i Dhërmi znajdujemy wolne miejsce na niewielkim kempingu, umiejscowionym w odległości 5 minut piechotą od morza.

Sąsiadujemy jedynie z 5-gwiazdkowym hotelem Morina Palace, w którym przebywa zaledwie garstka gości. Cała plaża więc dla nas 😉. A widok z tej plaży zapiera dech w piersiach.

Woda tutaj to poezja. Jedynym minusem jest brak pryszniców, by spłukać z siebie morską sól.

Czas szybko mija. Pora wracać do domu. Przed nami ostatnia noc w Albanii. Spędzimy ją w stolicy tego kraju - Tiranie. Duże miasta są do siebie podobne. To, co Tiranę wyróżnia na tle innych europejskich stolic, to unoszący się wciąż w powietrzu oddech komunizmu. Znajdziemy co prawda nowoczesne budynki z betonu i szkła, nietrudno jednak zauważyć, że miasto, podobnie jak i cały kraj, jest dopiero na początku metamorfozy. Biednie i jeszcze raczej szaro niż pastelowo. Tego wrażenia szarości nie jest w stanie wymazać reprezentacyjny punkt stolicy - Plac Skanderbega (Sheshi Skënderbej).

Nosi on imię bohatera narodowego Albanii. Jego osobę dosiadającą konia przedstawia pomnik na skraju placu.

Sam plac, na którym niegdyś panował gwar i wzmożony ruch drogowy, w roku 2017 został poddany gruntownej przebudowie i obecnie jako wyłączony całkowicie z ruchu stanowi olbrzymi, niemal "łysy" deptak wyłożony płytami pochodzącymi z terenu całej Albanii. Przebudowa doprowadziła do tego, że miejsce, jak dla mnie, pozbawione jest jakiegokolwiek klimatu.

Uczucia niesmaku nie jest w stanie wymazać imponująca mozaika nad frontowym wejściem do gmachu Narodowego Muzeum Historycznego. Dzieło zajmuje powierzchnię 400 m2 a każda przedstawiona tam postać symbolizuje sobą inną epokę Albanii.

Tirana w miarę możliwości stara się zagospodarować, to czego posiada najwięcej, czyli spuścizny epoki komunistycznej. Sztandarowy przykład to dwa największe w Albanii bunkry. Po ich zaadaptowaniu na potrzeby kulturalno-historyczne nazwano je Bunk'Art i Bunk'Art 2. Ten drugi znajduje się całkiem niedaleko Placu Skanderbega i sąsiaduje z budynkiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, dla którego i pod którym został zresztą wybudowany.

W jego 24 pomieszczeniach wystawiono ekspozycję przedstawiającą metody działania tajnej służby politycznej za czasów reżimu Envera Hodży. Służbę tę w Albanii nazywano Sigurimi. Była ona kalką służb politycznych z krajów byłego bloku wschodniego. Na zdjęciu powyżej wejście, a poniżej wyjście z bunkra z siedzibą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w tle.

Bunk'Art z kolei to prawdziwy kolos. Ze swoimi pięcioma poziomami i 160 pomieszczeniami pełnił rolę schronu przeciwatomowego dla najwyższych rangą dygnitarzy reżimu. W jednej z sal mógłby nawet debatować albański parlament. Do zwiedzania udostępniono ok. 40 pomieszczeń, w których przedstawiona jest historia Albanii z czasów drugiej wojny światowej. Bunkier ten znajduje się w odległości ok. 5 km od miejsca, w którym przebywamy, toteż z uwagi na brak czasu, który należałoby poświęcić na dotarcie i zwiedzenie odpuszczamy go sobie.

Obiektem, który nie został w żaden sposób zagospodarowany jest natomiast Piramida. Zaprojektowana przez córkę wodza - Envera Hodży, miała stanowić jego mauzoleum. Nic takiego się nie stało. Obecnie konstrukcja wybudowana kosztem 700 mln dolarów niszczeje.

Kolejnym punktem wartym odnotowania jest pomnik Post-Blloku. Składa się z trzech elementów: schronu, których tysiące w Albanii, podpór stropu z kopalni w Spaçu, gdzie znajdował się komunistyczny obóz pracy przymusowej oraz fragmentu muru berlińskiego.

Opisane wyżej miejsca w albańskiej stolicy (z wyjątkiem Bunk'Art) znajdują się wzdłuż biegnącej od Placu Skanderbega ulicy Bulevardi Dëshmorët e Kombit. Ich znalezienie nie stanowi żadnego problemu. Zwieńczeniem bulwaru jest Sheshi Nënë Tereza (Plac Matki Teresy). Gdy skręcimy z niego w prawo w ulicę Lek Dukagjini, po 150 m napotkamy polski akcent - pomnik Fryderyka Chopina, odsłonięty w 2003 roku przez ówczesnego prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego.

Na wizycie w Tiranie nasza wycieczka po Bałkanach się kończy. Chociaż przemierzyliśmy niemal całe terytorium Albanii, to z jej atrakcjami zapoznaliśmy się jedynie w jakimś niewielkim procencie. W dużej mierze miejsca i tempo zwiedzania były podporządkowane dziennemu trybowi aktywności juniora. Wciąż się tego uczymy a to dopiero drugi z nim dłuższy wyjazd a pierwszy na tak dużym dystansie (łącznie przejechaliśmy niemal 6000 km).

Cóż można jeszcze dodać? Czy Albania jest tania? Czy jest dobrą alternatywą dla tak popularnej u nas Chorwacji?

Nie jest tak tania, jak myślałem przed wyjazdem ale z pewnością jest tańsza od Chorwacji. Niemniej jednak za niektóre produkty zapłacimy więcej niż w Polsce. Szczególnie drogo wychodzi paliwo. Dlatego wartą do rozważenia opcją jest urlop w Czarnogórze lub Macedonii Północnej. W tej ostatniej w porównaniu do Polski jest naprawdę tanio, od cen paliw poprzez ceny usług turystycznych, po wyżywienie. Jedynym minusem Macedonii dla niektórych może być... brak dostępu do morza 🌊🚫.

Przykładowe ceny w Albanii (100 LEK = 3.60 PLN):

karton 1 l mleka 2,8% 99-160 LEK
1 litr ON 162-170 LEK
butelka 1,5 l wody gazowanej 50-100 LEK
piwo TIRANA w puszcze 0,5 l 70-120 LEK
kawa espresso 50-100 LEK
bochenek chleba w sklepie 50-60 LEK
burka (ciasto francuskie nadziane mięsem mielonym lub serem lub szpinakiem) 70-100 LEK
1 kg nektarynek na targu 100 LEK
1 kg arbuza 20 LEK
1 kg twarogu 320-600 LEK
butelka 1 l napoju brzoskiniowego gazowanego 150 LEK
suflaki (mięso+frytki+warzywa+sosy w chlebie pita) 150-180 LEK
qofta (bułka z trzema roladkami zmielonego, grillowanego mięsa) 110 LEK
na kempingach zazwyczaj płaci się w EUR, cena od 6 EUR/doba/osoba

Jeżeli tekst wzbudził zainteresowanie i pozostawił pewien niedosyt, że to już koniec, zapraszam na odprężającą etiudę filmową z albańską muzyką w tle.

2 komentarze:

  1. Przeczytane od deski do deski. Jak zwykle reportaż na 5+. / gumi

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli post się Tobie podobał, masz jakieś refleksje bądź pytania - zapraszam do komentowania.