niedziela, 26 lipca 2020

Wakacje brzegiem Bałtyku. Estonia i jej darmowe kempingi RMK.

W tym roku miała być Finlandia. Nadzwyczajna sytuacja w temacie zakazu przekraczania granic wielu państw na całym świecie, będąca skutkiem pandemii Covid-19 zweryfikowała te plany. Granice Finlandii w dniu naszego wyjazdu wciąż pozostawały dla obywateli niektórych krajów zamknięte. Polska niestety również zaliczała się do tego grona. Wobec powyższego wdrożony został plan B. Ruszamy na wschód wzdłuż polskiego wybrzeża z postanowieniem objazdu naszej ojczyzny. Jak się jednak za kilka dni okaże i ten plan miał ulec zmianie - ostatecznie pojawimy się w Estonii.
Tematem przewodnim wyjazdu jest kempingowanie na dziko, wygodnie ale przy możliwych minimalnych kosztach. Ma nam w tym pomóc posiadany ekwipunek oraz zabudowany van, czyli nasz bieda-kamper 😃. Na pierwszy nocleg wyznaczamy sobie nadmorski parking, zaczynający się zaraz za tablicą oznaczającą koniec miejscowości Łazy.

Szereg miejsc pomiędzy drzewami okazuje się już zajętych. To nie dziwi - drzewa zapewniają przyjemny cień, chronią od wiatru a na dodatek odległość stąd do morskiej plaży liczy sobie zaledwie 50 m. Znajdujemy skrawek ziemi dla siebie.
Jakkolwiek od wody dzieli nas niewielka odległość, panujące warunki nie zachęcają do kąpieli. Zatem tutaj tylko spacery i rozkoszowanie się szumem fal i orzeźwiającą morską bryzą.
Następnego dnia ruszamy na Hel. Cała gmina Jastrowie w godz. 8-20 objęta jest Strefą Płatnego Parkowania. Nie inaczej jest w samej miejscowości Hel. Póki co istnieje jednak światełko w tunelu. Znajduje się tu rozległy, obecnie zrujnowany i wystawiony na sprzedaż teren wojskowy. Jest ogrodzony, lecz nie strzeżony jak miało to miejsce w okresie czynnej działalności. Swobodnie wjeżdżamy przez otwartą bramę. Miejsc, żeby się w samotności zaszyć jest naprawdę sporo.
Przygotowujemy posiłek i po jego zjedzeniu idziemy zwiedzać plażę i port. Jest już bardzo późne popołudnie. Junior choć zmęczony, dzielnie drobi po mokrym, chłodnym, a później po suchym i sypkim ale śmiesznie piszczącym pod bosymi stopami piasku.
Spacery po piasku bywają męczące, młodzian do zwiedzania portu nie dotrwał, trafił w nosidełko na plecach mamy i odpłynął 😄.
Zaczęło zmierzchać, przyspieszamy nieco nasze ruchy. Kilka fotek i wracamy na nocleg do auta. Jutro stosunkowo długi przejazd, bo kolejny cel to Wilczy Szaniec w Gierłoży pod Kętrzynem na Mazurach.
Wolfsschanze. Początkowo mieliśmy zamiar tu nocować. Jednak cena parkowania przez noc (pole namiotowe) równa jest cenie biletów zwiedzania obiektu. Taki scenariusz nam nie odpowiada. Tym bardziej, że raptem kilka kilometrów wcześniej minęliśmy w Czernikach świeżo co wybudowany nad jeziorem Mój za unijne fundusze Teren Rekreacyjny z pełną infrastrukturą. Pobyt i korzystanie z niego są całkowicie bezpłatne. Wracamy więc nad jezioro Mój.
Miejsce naprawdę zacne. Zarówno na krótki przystanek jak i dłuższy pobyt. Wszystko niemal pachnące nowością, mamy zatem czyste toalety, prysznice, umywalki (woda niestety zimna, bo gospodarz szuka oszczędności i nie podłącza boilera). Jest jezioro z plażą, pomostem i możliwością wypożyczenia (odpłatnie) dwóch rowerów wodnych. Poza tym dwa boiska do siatkówki, dwie wiaty, dwa stanowiska na grill i ognisko i plac zabaw dla dzieci. Czyli hulaj dusza.
Nie jesteśmy jedynymi osobami, które biwakują na terenie tego bezpłatnego obiektu. Poznajemy m.in. sympatyczną parę młodych ludzi z Niemiec. Oni swoim leciwym kamperem stacjonują tutaj od niemal tygodnia! Poznajemy też pewną miłą kobietę, która podobnie jak i my, jest w trasie objazdowej. Kobieta ta usłyszawszy, że pierwotnie mieliśmy zamiar jechać do Finlandii, zaczęła opowiadać o Estonii. Przekonywała, że kraj ten niczym nie ustępuje Finlandii pod względem walorów. A w podjęciu właściwej decyzji może pomóc nam fakt, że posiada ona sieć całkowicie bezpłatnych kempingów.

Po tej konwersacji poczułem się w obowiązku internetowego pogłębiania tematu. I co? Prawda! RMK - estoński odpowiednik lasów państwowych jest organizatorem i administratorem kempingów na których biwakować można całkowicie za darmo. Kempingi te są rozsiane po całym kraju w miejscach bardzo atrakcyjnych turystycznie, jak np. nad brzegiem morza, nad jeziorami, czy na wyspach. RMK przygotowało również aplikację na smartfona z podanymi miejscami biwakowymi, szlakami pieszymi oraz szeregiem innych przydatnych informacji. Cóż, z takimi argumentami trudno polemizować... jedziemy do Estonii! 😀

Zamówiłem przewodnik turystyczny po krajach nadbałtyckich z odbiorem w księgarni w Suwałkach a na razie dzień kolejny zaczynamy od zwiedzania pobliskiego Wilczego Szańca.
W 2020 r. stawki za wejście na teren obiektu są następujące: 15 zł osoba, parking na czas zwiedzania: 5 zł samochód osobowy, 10 zł bus/kamper. Wilczy Szaniec to mówiąc w skrócie ogromny kompleks z szeregiem monumentalnych, żelbetonowych bunkrów i schronów, który w czasie II Wojny Światowej pełnił rolę głównej wojennej kwatery Adolfa Hitlera.
Dyktator spędził tutaj łącznie ok. 800 dni. W ówczesnym czasie teren podzielony był na trzy strefy bezpieczeństwa, do każdej ze stref wymagane było osobne zezwolenie. Mimo takich obostrzeń 20 lipca 1944 roku na terenie strefy I, najbardziej strzeżonej, doszło do bombowej próby zamachu na przywódcę III Rzeszy. Próba zakończyła się porażką a jej inicjatorzy zostali straceni. Kompleks pozostawał w użyciu do 20 listopada 1944 r., po czym w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej siedzibę kwatery głównej przeniesiono do Zossen pod Berlinem. Zgodnie z "taktyką spalonej ziemi" zaplanowano zniszczenie kompleksu. Realizacji tego zadania Niemcy dokonali w nocy 24/25 stycznia 1945 roku. Skromne szacunki przyjmują, że do wysadzenia jednego tylko z bunkrów użyto ośmiu ton trotylu. Pomimo mocy wybuchów tak ogromnej, że mieszkańcy pobliskich miejscowości myśleli, iż miało miejsce trzęsienie ziemi a na jeziorach Mój i Siercze popękał lód, nie wszystkie obiekty zostały doszczętnie zniszczone. Dzięki temu nawet obecnie możemy podziwiać gigantyczny rozmach przedsięwzięcia, jakim była ta kwatera.
Obejście kompleksu a właściwie jego strefy I zajęło nam kilka godzin. Wracamy na drugą noc nad jezioro Mój. Następnego dnia przed południem ruszamy w kierunku granicy i na oparach paliwa dojeżdżamy do Suwałk. Odbieramy zamówiony przewodnik po Estonii i zajadając pyszne włoskie lody przechadzamy się krótko po jednym z miejskich deptaków. Krótko, ponieważ zamierzamy zajechać tego dnia jak najdalej, tak, by znaleźć się jak najbliżej stolicy Łotwy - Rygi, którą postanowiliśmy zwiedzić w drodze "tam". Przed opuszczeniem Polski tankujemy jeszcze nasz wehikuł. Jeżeli chodzi o paliwa to wschód naszego kraju jest drogi - cena ON oscyluje wokół kwoty 4.30 zł/litr. Wyjeżdżając z domu tankowaliśmy za 4 zł. Podwyżek w tym czasie nie było... Szczęśliwym przypadkiem trafiamy na samoobsługową stację "K miles", gdzie za litr ON płacimy 4.15 zł. To już nieco lepiej. Jeszcze spożywcze zakupy w pobliskim dyskoncie i w drogę.

Mija raptem chwila i oto znajdujemy się na terytorium Litwy. Żadnych służb granicznych, pomimo wcześniej otrzymanych informacji, że prowadzone są kontrole, gdyż obywatele nie każdego europejskiego kraju są na Litwę wpuszczani. Paliwo na Litwie droższe niż w PL - na wielu stacjach 0,999 €/litr, najtaniej jest na stacjach sieci MSI (0.91 €/litr). W telefonach czas przestawił się automatycznie - jest tutaj jedna godzina do przodu. Trochę po północy🌙, też bez żadnych kontroli, mijamy granicę litewsko-łotewską. Jesteśmy w drodze od 14-tu godzin, zaczyna dopadać zmęczenie. Pora szukać miejsca na spoczynek. Wjeżdżam w boczną drogę prowadzącą do lasu. Podczas szybkiego mycia zębów na zewnątrz pojazdu, w całkowitych ciemnościach walczymy ze wściekle atakującymi komarami. Gdy w chwilę później mościmy się w środku pod kołderką, na zewnątrz szaleje już nawałnica. Przy grzmocie wielkich kropel deszczu bombardujących dach naszego domku, zmęczeni długą jazdą natychmiast usypiamy.
Więc jesteśmy na Łotwie. Granica z Litwą została przekroczona niezauważenie. Również żadnych kontroli. Nasuwa się za to kilka spostrzeżeń. Pierwsze - na Litwie co kilka/kilkanaście kilometrów napotykaliśmy doskonale utrzymane miejsca odpoczynku, gdzie można było zjechać, przygotować posiłek we własnym zakresie czy nawet spędzić noc. Świetna infrastruktura przypominająca Niemcy. Na Łotwie, w drodze do stolicy kraju, nie rzuciło nam się w oczy ani jedno takie miejsce. Czyżby takowych nie było? Do tego parkowanie na łotewskich stacjach paliw dłużej niż jedną lub dwie godziny (w zależności od sieci) jest płatne. Dlatego na nocleg przycupnęliśmy w bocznej dróżce. Droższe na Łotwie jest również paliwo. Litr ON oscyluje wokół ceny 1.054 €. Inny kraj, inne zasady. I inne ceny. Przed nami Ryga, miasto portowe i stolica państwa.
Ryga ma turystom wiele do zaoferowania. Jeden dzień to z pewnością za mało, by zapoznać się chociażby z połową atrakcji, nie mniej jednak tylko tyle czasu możemy poświęcić, gdyż głównym celem jest Estonia a jeszcze dzisiejszego dnia zamierzamy przekroczyć jej granice. Parkowanie w centrum i jego okolicach jak w każdym dużym mieście jest drogie. Auto zostawiamy zatem na darmowym parkingu po zachodniej stronie rzeki Dźwiny w dzielnicy Āgenskalns, po czym z juniorem w nosidle na moich plecach kierujemy się do Śródmieścia.
Nasza wycieczka po Rydze dobiegła końca zanim na dobre się rozpoczęła 😆. W drodze do nadbrzeżnej promenady junior zdążył zużyć cały zapas pieluszek, które ze sobą z auta zabraliśmy. Z jakiegoś powodu nabawił się biegunki. Zwiedzanie w takich okolicznościach jest niemożliwe. Poznawanie uroków stołecznego miasta trzeba przełożyć na inny termin.
Wracam więc w pojedynkę po samochód, po czym opuszczamy Rygę. Może uda się wpaść tutaj ponownie w drodze powrotnej do domu.

Niespełna 130 km dzieli Rygę od granicy z Estonią. Granicę mijamy po nieco ponad dwóch godzinach jazdy. Kilka minut później, za wioską Treimani, nad samym brzegiem morza wjeżdżamy na pierwszy darmowy kemping RMK - Krapi.
Liczy on sobie dobrych kilkadziesiąt stanowisk. Część posiada ławy z paleniskami na ognisko/grill. Na miejscu jest też pompa z wodą pitną, wychodki i pojemniki na śmieci.
W Estonii po raz pierwszy spotykamy się z ideą bezpłatnych kempingów i bardzo nam ona odpowiada 👌. Z wyjątkiem elektryczności mamy do dyspozycji wszystkie udogodnienia, których człowiek może potrzebować podczas biwakowania. Za linią drzew przyjemnie szumi morze, wokół na ziemi pełno materiału na ognisko a w bezpośrednim sąsiedztwie nieprzebrane ilości krzewów jagodowych.
Dotychczas dosyć intensywnie się przemieszczaliśmy. Postanawiamy nieco zwolnić i zostać w tym miejscu przez dwie noce dla naładowania baterii.
Czas minął na zabawach na plaży, obiadaniu się jagodami i wieczornych nasiadówkach przy ognisku 🔥.
Po jednodniowym odpoczynku opuszczamy kemping i zmierzamy do Virtsu, by promem przepłynąć na wyspę Muhu. Przeprawa promowa na trasie Virtsu - Kuivastu kosztuje nas 14.40 €.
Po opuszczeniu promu przecinamy wyspę Muhu, po czym jedziemy sztuczną groblą, łączącą Muhu z Saaremaa - największą estońską wyspą i kierujemy się na jej północną linię brzegową. Tam przy drodze 129 zatrzymujemy się na kolejnym nadmorskim kempingu Jõiste rand.
Tutaj na wyposażeniu są dwa zlewy kuchenne z zimną wodą, skrzynka z gniazdami elektrycznymi (akurat bez prądu), mini placyk zabaw dla dzieci, kubły na śmieci oraz dwie toalety. Chociaż dla nas nie miało to większego znaczenia (toaletę wozimy ze sobą), to trzeba wspomnieć, że aczkolwiek drewniane budynki, w których toalety się znajdowały, wyglądały niemal jak świeżo postawione, to same toalety były strasznie zanieczyszczone a ich stan wskazywał na brak opróżniania od długiego czasu. To taki niewielki zgrzyt. Samopoczucie poprawia nam długi, drewniany wcinający się w morze pomost. Tworzy klimat, szczególnie wieczorową porą.
Nazajutrz taplamy się trochę w morzu, po czym spłukujemy morską sól pod plażowym prysznicem(!) Tak odświeżeni ruszamy na objazd. Wyspa Saaremaa jest największą wyspą Estonii. Jest to również najrzadziej zaludniony region kraju - na 1 km2 powierzchni przypada zaledwie 8 mieszkańców. Najpierw zajeżdżamy do muzeum wiatraków w Angla, które liczy sobie 5 wiatraków - w tym holenderski oraz koźlak,
a następnie do Panga, gdzie strome klify brzegowe ciągną się na długości ok. 2,5 km. Można tutaj pospacerować ścieżką wzdłuż klifu, zejść po linie na brzeg morza czy wejść na wieżę widokową, by podziwiać panoramę.
Wysokość klifów dochodzi do 20 m, co czyni je najwyższymi na wyspach Saaremaa i Muhu. Przy poruszaniu się samym ich skrajem należy zachować rozwagę, ponieważ klify ulegają ciągłej erozji i ziemia może się stojącemu na niej nagle i niespodziewanie osunąć spod stóp.
Z Panga przemieszczamy się w niemal przeciwległy kraniec wyspy do Kuressaare. To stolica okręgu zamieszkiwana przez 10 tys. mieszkańców. Jednym z ciekawszych jej zabytków jest zamek biskupi z XIII w. Niegdyś miał cztery bastiony i trzy wieże strażnicze. W XIV i XV w. wokół twierdzy wybudowano z bloków z dolomitu wysokie na 20 m mury obronne. Obecną formę zamek uzyskał w 1762 r. odbudowany po pożarze z czasów wojny północnej.
Kaali. Pisane przez jedno "a" jest imieniem krwawej, hinduskiej bogini. W tym jednakże przypadku oznacza nazwę jeziora powstałego w miejscu krateru po uderzeniu w ziemię meteorytu.
Był to największy z meteorytów, które dotychczas spadły na estońską ziemię. Jezioro posiada niemal idealny okrągły kształt a jego objętość jest zależna od pór roku i opadów.
Pobyt na wyspie Saaremaa kończymy wizytą w ruinach zamku z XIV wieku w Maasi. Z zewnątrz nie wygląda imponująco ale znakomita większość budowli znajduje się pod ziemią.
Mimo zastosowanych na budowli zabezpieczeń 🚧, przed rozpoczęciem eksploracji ruin natkniemy się na tablicę ostrzegawczą, że konstrukcja w każdej chwili może ulec zawaleniu i wejścia dokonujemy na własną odpowiedzialność. Jeżeli na to wejście się zdecydujemy, to czekają nas takie widoki.
Wyskoczyłem z propozycją, żeby kolejną noc spędzić na grobli łączącej wyspy Saaremaa i Muhu. Miejsce nietuzinkowe, no i sympatycznie jest usypiać przy akompaniamencie szumu morskich fal. Znajduje się tam taki niewielki zajazd, coś w rodzaj półpętli.
Propozycja nie wzbudziła aprobaty. Grobla w żaden sposób nie jest zabezpieczona przed wyobraźnią niespełna dwulatka i z uwagi na jego bezpieczeństwo przemieszczamy się jednak na wyspę Muhu.

Niedaleko od zjazdu z grobli, w czasach starożytnych znajdowała się twierdza otoczona murem wysokim na 8 m. W 1227 roku 2500 członków miejscowej społeczności przez 6 dni dawało w niej odpór 20-tysięcznej armii kryżowców. W końcu twierdza została poddana. Wszystkich chroniących się w jej murach krzyżowcy zamordowali. Tym wydarzeniom z czasów starożytnych świadectwo niesie tablica informacyjna.
Upamiętnienie tej tragedii stanowi zaś znajdujący się nieopodal na ogromnym polu w kształcie nieregularnego okręgu obelisk. Oddaje on również hołd miejscowej społeczności za odwagę i poświęcenie w przeciwstawieniu się potędze najeźdźców. W takim oto miejscu spędzamy kolejną noc.
Nazajutrz jedziemy obejrzeć Üügu pank, czyli klify w Kallaste na północno wschodnim wybrzeżu wyspy Muhu.
Ciągną się one przez ok. 300 m i w odróżnieniu od klifów w Panga na wyspie Saaremaa znajdują się nieco w głębi lądu - oddalone od samego brzegu morza.
Urwiska nie prezentują się tak spektakularnie jak w Panga. Częściowo odpowiada za to pozyskiwanie z urwiska dolomitu, które miało miejsce przed I wojną światową.
Wracamy na stały ląd. Najpierw prom ⛴ z Kuivastu do Virtsu, potem 130-kilometrowy przejazd do Tallina.
W stolicy Estonii zatrzymujemy się na przystani jachtowej nad rzeką Pirita przy Centrum Olimpijskim. Przystań oferuje miejsca parkingowe (niektóre przy trawiastym nasypie) za jedyne 20 € za dobę od pojazdu. Niezależnie od jego przeznaczenia, wielkości i ilości pasażerów.
W mieście nie znajdziemy kempingu RMK więc to naprawdę świetna oferta. Tym bardziej, że w cenie mamy prąd, WC, umywalki, wodę pitną oraz miejsce zrzutu zawartości toalety chemicznej. Z prysznica skorzystać można w znajdującej się w sąsiedztwie kawiarni. Ta przyjemność kosztuje 2 € niezależnie od czasu trwania. Kawiarnia posiada również saunę - płatną dodatkowo oczywiście.

Następnego dnia udajemy się na zwiedzanie miasta. Jest sporo miejsc do obejrzenia, wśród nich na uwagę na pewno zasługuje starówka.
Liczne wąskie brukowane uliczki, pięknie utrzymane i zdobione kamienice, potężne i dobrze zachowane mury obronne. Wszystko to przywodzi na myśl okres świetności z czasów Ligi Hanzeatyckiej.
Szczególne wrażenie robi Gruba Margareta. To jedna z najpotężniejszych baszt w kompleksie obronnym miasta. Jej średnica wynosi 24 m a grubość muru sięga 4,7 m.
Baszta poprzez Dużą Bramę Morską graniczy z budynkiem Estońskiego Muzeum Morskiego. Na murze tuż za bramą a przed wejściem do muzeum znajdziemy polski pierwiastek - tablicę upamiętniającą brawurową ucieczkę z Tallina w czasie II wojny światowej polskiego okrętu podwodnego ORP "Orzeł", który wcześniej w wyniku niemieckich nacisków został po wpłynięciu do tallińskiego portu internowany przez Estończyków.
Tę niezwykłą historię opowiada skądinąd świetny polski film z 1958 r. "Orzeł" w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. Zachęcam do jego obejrzenia osoby, którym umknęła ta pozycja do tej pory.

Część miasta zwana Górą Katedralną lub też Górnym Miastem to wapienne wzgórze. Zakon kawalerów mieczowych wzniósł tutaj w XIII w. zamek, któremu nadano nazwę od wzgórza na którym się znajduje, czyli zamek Toompea. Na przestrzeni lat został przebudowany i dziś stanowi siedzibę estońskiego rządu i parlamentu. Z uwagi na ciasną zabudowę na wzgórzu, nie ma takiego miejsca, by można było zrobić dobrą fotografię zamku z poziomu gruntu. W tym przypadku trzeba posiłkować się sfotografowaniem obrazu umieszczonego na tablicy informacyjnej.
Przyzwoite ujęcie "na żywo" można za to zrobić imponującej bryle cerkwi prawosławnej. To Sobór Aleksandra Newskiego. Świątynia zbudowana w okresie intensywnej rusyfikacji prowincji na grobie Kaleva, pochodzącego z Estonii praojca wszystkich Finów i mitologicznej postaci bardzo ważnej dla wszystkich plemion bałtyckich, miała stanowić symbol podboju Estonii i potęgi caratu. Fotografowanie i filmowanie wnętrza obiektu jest niestety zabronione. Warto zaznaczyć, że największy z licznych cerkiewnych dzwonów waży ponad 15 ton.
W odległości 2 km od starówki rozpościera się Kadriorg. To rozległy park w stylu francuskim. Na terenie tego zielonego kompleksu mieszczą się m.in. była rezydencja cara Rosji Piotra I Wielkiego, Muzeum Sztuki oraz kancelaria prezydenta kraju.
Na tyłach budynku Muzeum Sztuki możemy pospacerować alejkami wypielęgnowanego, kolorowego ogrodu. Za murem otaczającym ogród jest już siedziba prezydenta, do której od tej strony wstęp jest niemożliwy.
Na parku Kadriorg kończymy zwiedzanie Tallina. Po jego terenie przemieszczaliśmy się komunikacją miejską. Bilet upoważnia do przejazdu autobusami, tramwajami i trolejbusami. Można go np. zakupić online i otrzymać jako QuickCode (tak zrobiliśmy). Bilet taki kasuje się po wejściu do pojazdu przykładając smartfon z wyświetlonym kodem do pomarańczowego czytnika, który umieszczony jest z przodu pojazdu za kierowcą. Za przejazd można uiścić też opłatę bezdotykowo kartą bankową w automacie znajdującym się w pojeździe. Należy to uczynić bezpośrednio po wejściu do jego wnętrza.
1. Bilet 1 h = 1.50 €
2. Bilet 24 h = 4.50 €
3. Osoba z dzieckiem do lat 3 - bezpłatnie

Ze stolicy udajemy się do leżącego w samym środku północnego wybrzeża Estonii Parku Narodowego Lahemaa. To największy estoński park narodowy. W jego obrębie znajdują się bagniska Viru Raba. Ten bagienny teren również jest największym w kraju. Dotrzeć z Tallina można bardzo prosto i szybko drogą E20 (autostrada 1) w kierunku na Narva. Po ok. 52 km należy skręcić w lewo. Osobom niezmotoryzowanym pozostają autobusy, choć nie kursują one zbyt często.
Przez teren bagien poprowadzono drewnianą kładkę o długości 3.5 km. Droga tam i z powrotem może zamiast 7 km liczyć 6 km, gdy powrót zdecydujemy się odbyć ścieżką turystyczną przez las.
Z parkingu idziemy przez las krótkim odcinkiem szlaku pieszego i szlaku rowerowego. Dochodzimy do kładki. Tutaj oba szlaki się rozłączają - kładka przeznaczona jest wyłącznie dla ruchu pieszego. W początku swojego przebiegu jest szeroka, bez problemu pomieści idące obok siebie dwie osoby dorosłe.
Wieża widokowa. Z wieży możemy podziwiać piękną panoramę bagien z wijącą się przez nie kładką. Do tego miejsca doszłyby osoby nawet z dziecięcym wózkiem.
Od platformy, na której wieżę postawiono, kładka diametralnie zmienia swe oblicze. Przez dalszą część bagien jest ona wąska, na szerokość dwóch desek. Osoby idące w przeciwległych kierunkach muszą się mijać bokiem. I to zachowując ostrożność, by się z kładki nie zsunąć.
Ta druga część przejścia z racji ograniczenia szerokości może być dla niektórych osób męcząca. Dla mnie była. Z powodu konieczności trzymania juniora za dłoń i prowadzenia po możliwym do prowadzenia dziwnym torze - przed sobą i trochę bokiem. Mój nadwyrężony kręgosłup dostał w kość... Zwieńczeniem przejścia bagien jest wspólna fotografia na tle rozlewisk.
Drogę powrotną realizujemy lasem. Są oznakowane szlaki - pieszy i rowerowy. Jest też nagroda - nieprzebrane ilości krzewów jagodowych z obfitą ilością jagód. Robimy ucztę i zapasy na czas późniejszy.
Z terenu bagnisk kierujemy się na najbardziej wysunięty na północ obszar kempingowy w Estonii na szczycie półwyspu Pärispea. Droga na szczyt półwyspu jest wąska i wyboista. Autobusy, bardzo duże kampery lub zespoły pojazdów nie przejadą. Na końcu cypla jest kemping RMK Purekkari. To rozległy teren, część jest odkryta i stanowi parking (tutaj zrobiliśmy nasze obozowisko),
większa jednak część znajduje się na terenie zalesionym. Ponownie znajdziemy tutaj stanowiska z ławami, stołami, paleniskami na ognisko/grill, wychodki i śmietniki. Jest też drewniana chatka z połupanym drewnem, które na ognisko każdy można wykorzystać. Nie muszę dodawać, że bezpłatnie.
Ta zalesiona część przylega do piaszczystej morskiej plaży. Woda jest czysta i przeźroczysta a dno bardzo łagodne, bez obaw można atakować ze swoimi małymi pociechami.
Z parkingu z kolei prowadzi malownicza, kamienista ścieżka, którą dojdziemy do najdalej wysuniętego na północ krańcu Estonii.
Stąd już można powiedzieć, że zaczyna się nasz odwrót w kierunku domu. Wciąż będziemy obierać kierunek południowy. Na pierwszy ogień największe jezioro Estonii Pejpus. Mniej więcej przez jego środek na linii północ - południe przechodzi granica z Federacją Rosyjską. Zatrzymujemy się na północnym jego brzegu na kempingu, a jakże, RMK Karjamaa.
Jezioro Pejpus to wymarzone miejsce dla zwolenników piaszczystych plaż i kajakowych wypraw. Jego długość wynosi 140 km, szerokość w najszerszym miejscu dochodzi do 50 km a głębokość do 15 m. Jest zamarznięte, czasem aż do maja ale latem jest ciepła woda 😁🏊.
Znad jeziora Pejpus przemieszczamy się w kierunku Tartu. Po drodze krótki postój w Alatskivi, gdzie znajduje się jeden z grona bardziej imponujących zamków w Estonii. To mniejsza kopia szkockiego zamku w Balmoral. Niegdyś mieścił koszary, obecnie stanowi obiekt turystyczny udostępniony do zwiedzania.
Sam pałac może nie wygląda aż tak imponująco jak o nim piszą w przewodniku, lecz z pewnością za imponujące można uznać, że park pałacowy rozciąga się na obszarze aż 130 hektarów.

Od północy wjeżdżamy do uniwersyteckiego miasta Tartu. Z liczbą mieszkańców przekraczającą 100 tysięcy osób zajmuje drugie miasto w kraju. Wizytujemy najpierw niezwykły budynek Estońskiego Muzeum Narodowego, zlokalizowany na osiedlu Raadi.
Przez pół wieku radzieckiej dominacji osiedle było zamknięte i przekształcone przez Sowietów w bazę wojskową i lotnisko. Pomysłodawcy gmachu muzeum włączyli do projektu były wojskowy pas startowy, wykorzystując w ten sposób jednocześnie jego potencjał historyczny i dramatyczny jako odniesienie do minionych czasów okupacji. Lekko pochylony dach został przez projektantów przedstawiony w charakterze przedłużenia pasa startowego i alegorycznie symbolizuje wznoszenie się ku niebu i podążanie ku przyszłości. Budowla prezentuje się niezwykle efektownie.
W muzeum na interaktywnych ekspozycjach można zobaczyć, jak wygląda estoński dom, poznać estońską kuchnię, lokalne stroje, język i zwyczaje. Uwagę zwraca się również na kultury innych narodów, zwłaszcza ugrofińskich. Na niektóre wystawy stałe wstęp bywa czasowo darmowy.

Późnym popołudniem meldujemy się w centrum miasta. Auto na parkingu z opłaconą ostatnią płatną godziną za parkowanie w centrum a my spacerujemy sobie brukowanym placem w kształcie trapezu, z siedzibą miejskich władz (ratuszem)od zachodniej strony.
Takich wyłożonych brukiem miejsc jest na starówce znacznie więcej. Zawsze znajdzie się też kącik, by na momencik przysiąść w cieniu, rozkoszować się chwilą i wyciszyć.
Na obszarze naszego globu poszczególne miasta szczycą się swoimi zabytkami, urokliwym położeniem czy tworami współczesnej, nowoczesnej myśli technicznej. Za to mało które z nich może poszczycić się muralami. A tych w Tartu nie brakuje.
Wymyślne malowidła na elewacjach budynków rozrzuconych po obszarze całego miasta dodają kolorytu i tworzą unikalny klimat.
Do jednego z najciekawszych (choć już nie najświeższych) murali można zaliczyć widok przedstawiający tętniącą życiem ulicę z dawnych lat ze znajdującym się na niej gmachem Uniwersytetu na pierwszym planie.
Najpiękniejszą część miasta stanowi wzgórze Toomemägi. Do największej mieszczącej się tam atrakcji można się wybrać brukowaną, dla pojazdów mechanicznych jednokierunkową uliczką.
Przechodzimy przez park, który naszpikowany jest tablicami upamiętniającymi zapisanych w historii absolwentów miejscowego uniwersytetu. Jedna z nich dotyczy Władysława Raczkiewicza, polskiego działacza o niepodległość i pierwszego prezydenta Polski na uchodźstwie.
U zwieńczenia parku, w jego południowej części znajdują się ruiny Katedry w Tartu. Wschodnie skrzydło, stanowiące niegdyś chór katedry przebudowano w XIX wieku i przeznaczono na siedzibę Biblioteki Uniwersytetu w Tartu. Obecnie w tej przebudowanej części mieści się Muzeum Historii Uniwersytetu w Tartu. Nas jednak interesują same ruiny katedry. Są monumentalne.
Wywierają niesamowite wrażenie i miejscami przywodzą na myśl Szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwardzie z serii książek J.K. Rowling "Harry Potter".
Pozostał nam ostatni nocleg i w tym celu w drodze do granicy zatrzymujemy nad jeziorem Pangodi. Oczywiście na kempingu RMK.
Na tym przygoda z Estonią się kończy. Terminarz mamy jeszcze dosyć elastyczny, więc posiadany zapas czasu umożliwia nam ponowny przyjazd do stolicy Łotwy. Zamieszkuje ją 35% mieszkańców kraju.
Tym razem nic już nie staje na przeszkodzie w poznawaniu uroków miasta. Auto zostawiamy w miejscu sprawdzonym podczas pierwszego podejścia, po czym mostem przekraczamy rzekę Dźwinę. Z mostu rozpościera się piękny widok na wzniesiony przez Zakon Krzyżacki w XIV w. Zamek Ryski - obecną siedzibę prezydenta państwa.
W Rydze, podobnie jak w szeregu innych miast, największe atrakcje znajdują się na starówce. Układ uliczek Starego Miasta jest jednak bardzo nieregularny, bez planu miasta można pominąć jakieś ciekawe punkty. Poza tym... Większość uliczek jest bardzo ciasna, oko nacieszyć jakimś interesującym budynkiem owszem można, gorzej z wykonaniem dobrze skrojonego kadru zdjęciowego. Ograniczę się więc do niektórych obiektów, które udało się w takowy kadr ująć. Należy do nich katedra w Rydze. Ciekawym jest fakt, że w zabudowaniach katedralnych mieści się Muzeum Historii Rygi i Nawigacji.
Wielkie wrażenie wywiera na nas pięknie utrzymany i dumnie prezentujący się na placu ratuszowym Dom Bractwa Czarnogłowych. Budynek w XIV wieku stanowił pierwszą siedzibę kupieckiej Wielkiej Gildii a 18 marca 1921 r. podpisano w nim pokój ryski między Polską a Rosją. Z lewej strony przed nim, w samym centrum placu stoi pomnik Rolanda przypominający o suwerenności ryskiej jurysdykcji i prawie do bicia monety.
Imponujące są również ryskie pozostałości murów i fortyfikacji, które pierwotnie liczyły 28 wież i baszt obronnych. Do czasów współczesnych w oryginalnej postaci przetrwała jedynie ogromna Baszta Prochowa o wysokości 26 m, średnicy 14,5 m i grubości muru ponad 2,5 m.
Wnętrza baszty mieszczą obecnie zbiory Muzeum Wojny. To jedno z największych i najstarszych muzeów na Łotwie. Wśród wystaw i eksponatów szczególny nacisk położono na okres XX wieku, w którym naród łotewski dwukrotnie musiał walczyć o swoją niepodległość - w 1918 i 1991 roku.
Do walki o niepodległość nawiązuje też 42-metrowy Pomnik Wolności. Na jego szczycie stoi Milda - kobieta trzymająca w dłoniach trzy złote gwiazdy symbolizujące historyczne regiony Łotwy: Inflanty, Kurlandię i Łatgalię.
Monument nie został zdemontowany nawet przez komunistyczny reżim ZSRR, ponieważ przekonano władzę radziecką, iż postać na szczycie przedstawia Mateczkę Rosję opiekującą się trzema republikami nadbałtyckimi (Litwa, Łotwa, Estonia) 😆. Przed pomnikiem umieszczono atrakcję dla turystów. Są to litery z nazwą miasta z przerwą spowodowaną brakiem litery "i". Brakującą literę stanowi turysta wykonujący sobie fotografię na tle pomnika.
Ryga stanowi ostatni zagraniczny punkt naszej wycieczki. Wracamy do Polski.

Wschód naszego kraju również posiada perełki. Jadąc w kierunku Estonii zatrzymaliśmy się, by zwiedzać kompleks Wilczego Szańca w Gierłoży pod Kętrzynem. W drodze powrotnej zatrzymujemy się, by zanurzyć się w ogrom Twierdzy Boyen w Giżycku.
To największy zabytek na Mazurach. Twierdza powstała w latach 1843-1855 i stanowiła ważne ogniwo w niemieckim systemie obronnym na wschodniej granicy. Cały kompleks był otoczony murem Carnota o długości 2303 m poprzeplatanym kilkoma bastionami.
Zadaniem twierdzy było blokowanie cieśniny pomiędzy jeziorami Kisajno i Niegocin. Mimo zaciętych walk podczas I wojny światowej wojskom rosyjskim nie udało się jej zdobyć.
Powoli zbliżamy się do domu. Jeszcze tylko uzupełnienie paliwa na stacji paliw BP "Canpol" pod Człuchowem. Od wielu lat funkcjonuje tutaj małe zoo, które systematycznie jest rozbudowywane a zasoby zwierząt rozszerzane o nowe gatunki. Najnowszym i najbardziej przyciągającym nabytkiem jest tygrys syberyjski. Zwiedzanie tego zwierzyńca obejmującego teren 4870 m2 jest darmowe.
Tak kończy się ten wyjazd, który okazał się być całkowicie spontanicznym. Ponieważ zdecydowaną większość czasu spędziliśmy w Estonii, w podsumowaniu słów kilka właśnie o niej.

Jest to kraj idealny dla osób ceniących brak zgiełku i ludzkich tłumów. Poza dużymi aglomeracjami ruch na drogach wygląda jak u nas w latach 90-tych, zaobserwowaliśmy to zwłaszcza na wyspach. Paliwa na terenie całego kraju są w tej samej cenie - niezależnie od sieci. W przypadku ON było to 0.999 € za litr. Spotkaliśmy tylko dwa odstępstwa i w obu była to cena niższa. Zaopatrywaliśmy się w sklepach sieciowych robiąc zapasy na trzy - cztery dni. Sieci tanich sklepów to RIMI i MAXIMA. Trzeba się przygotować na to, że ceny w nich są nieco wyższe niż w Polsce ale nie dramatycznie wyższe. Chociaż zależy to od rodzaju produktu.

Estonia posiada spore zasoby leśne. Docenią je osoby poszukujące runa leśnego, miłujące leśne trakty i wędrówki po nich. Wyciszyć można się również nad jeziorami czy morskim brzegiem. A we wszystkich tych miejscach spotkamy się z rewelacyjną polityką państwa w zakresie aktywności na świeżym powietrzu - bezpłatnymi kempingami RMK.

Podczas całego wyjazdu nakręciliśmy vanem 3854 km ze średnim spalaniem 7,6 l/100 km, co przekłada się na średnią prędkość 56 km/h. Sumarycznie wycieczka kosztowała nas 2955 zł na nasze trzy osoby, w tym paliwo 1360 zł i wyżywienie 1222 zł (trochę zapasów mieliśmy z domu). Nie są to jak widać porażające kwoty za niemal 3 tygodnie relaksu. Z estońskiej części zamieściłem film na swoim kanale YouTube. Można go obejrzeć tutaj.

2 komentarze:

  1. Ciekawy artykuł i sporo zdjęć! Jest co czytać i oglądać. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli post się Tobie podobał, masz jakieś refleksje bądź pytania - zapraszam do komentowania.